run-log.com

czwartek, 30 czerwca 2011

Malta Festival 2011

Już niedługo chluba naszego miasta, czyli Malta Festival. Nie będzie włoskiego akcentu, jak rok temu, ale to nic, i tak zobaczymy, co tylko się da, wszak to kilka tylko dni, a masa przedstawień, filmów wyświetlanych na Dziedzińcu Szkoły Baletowej, o koncertach nie wspominając. Od kilku miesięcy mamy bileciki na Portishead, a teraz jeszcze się okazało, że dzień po tej kultowej kapeli zagrają jedni z naszych ulubieńców, czyli Architecture in Helsinki, próbka TU. Wariaci, totalni wariaci, ale polecamy- wstęp na ten koncert (7.lipca o 23) free, więc koniecznie!


O Grodzisku zapomniałam! Kameralniej, bo miasteczko to jednak, a nie Poznań, ale jak tam ładnie! I jacy ludzie! Chłopcy pobiegli, a my z mamą zaczęłyśmy się rozglądać za kawiarnią, ale to jakies święto było, więc wszystko pozamykane.
Postanowiłyśmy poszukać pomocy u miejscowych. Zapytałyśmy panią, obsługującą zakłady bukmacherskie "Gdzie tu się można napić kawy?", na co odpowiedziała "U mnie, zapraszam!" i zrobiła nam kawę i pozwoliła nawet do końca półmaratonu zostać, przemiła babka. Od Michała się dowiedziałam, że podczas biegu, właściciele ogródków wystawili zraszacze za płot i oblewali biegnących, by ulżyć im w tym słońcu.
Czas Michała: 1h 48 min (poprawił z 1h 53min)
Czas Ojca: 2h 15 min (poprawił z 2h 30min)


Pamiętacie nasz pierwszy półmaraton 3.kwietnia b.r prawda? Pamiętacie, jak pisałam, że na 17. kilometrze chciałam zejść z trasy, taki miałam kryzys, ale wtedy zobaczyłam poznańską telewizję WTK i udzieliłam im wywiadu? Znajdziecie go tutaj  . Po prawej wystarczy kliknąć "niska jakość", materiał z zawodów zaczyna się jakoś od 8:50. Śmieję się, gdy to oglądam, że miałam taki refleks, aż pani musiała szybko skończyć "wywiad", nie wiedząc, o co dalej pytać, yeah! ;>

Kostkę wciąż czuję, więc nie wiem, czy w trakcie zbliżającego się weekendu dam radę pobiec- nie chcę sobie zrobić jeszcze większej krzywdy. Jestem załamana, maraton jest coraz odleglejszy ode mnie i wszystko zaczyna wskazywać na to, że będę musiała poczekać do wiosny z tak dużym obciążeniem. Oczywiście we wrześniu zamierzam wystartować w jakimś półmaratonie (chyba tydzień po naszym powrocie z wakacji będzie w Gnieźnie), później pewnie też, ale maraton... Raczej wiosną. No ale zobaczymy. Może po wyleczeniu kostki będę miała niespotykany głód treningowy...wszystko jeszcze się może zdarzyć ;) Kupiłam opaskę stabilizującą, może dzięki niej szybciej wszystko wróci do normy. A ktoś mi powiedział, że radzi mi już zawsze z nią biegać, bo torebka stawowa już zawsze będzie narażona na uraz. Ech. Szkoda, że nie powiedział mi tego wszystkiego lekarz.... Anyway, nadrabiam trochę rowerem, choć przez kontuzję, a wcześniej zimne poranki, mam jedynie 600 km przejechanych w tym sezonie. Zawsze coś, choć w lipcu chciałabym dobić do tego 1000 w końcu.
Ok, wiem, że to sprawa indywidualna i że tylko ortopeda jest w stanie stwierdzić, jak bardzo mam spieprzony staw skokowy, ale nie będę czekała do niego 4 miesiące, a prywatnie...? USG 100-140zł, sama wizyta choćby u dr Marszałka 160zł, do tego rehabilitacja... Nie, nie, dziękuję. Nie boli mnie kostka, jedynie ją czuję, ale czuć będę ją nawet za rok, na zmiany pogody itd. Kupiłam sobie dzisiaj opaskę, dzięki której stopa nie powinna "uciekać" na boki i w weekend chcę się wybrać na 15 minut spokojnego truchtu. A później zobaczymy. No i od dzisiaj dorzucam ćwiczenia, które znalazłam w internecie, taką domową rehabilitację sobie zrobię. Pewnie dłużej, niż inni, ale w końcu nie zaszkodzi chyba, co?

Pocieszające jest jednak to, że za 2 miesiące o tej porze będę się kąpać w Adriatyku, o.


Parola del giorno: oggi come oggi- obecnie, "w dzisiejszych czasach", przykład ze strony:

Oggi come oggi e molto difficile trovare un lavoro stabile che permetta di fare progetti per il futuro.

niedziela, 26 czerwca 2011

NKOTB

Wczoraj nieoczekiwanie okazało się, że będzie mała impreza u nas. Przyszli ludzie, zjedli ciasto, które oczywiście składało się z zakalca i rabarbaru, bo zawsze kiedy mam gości, przypomina o sobie zakalec... W każdym razie przyszli i zrobili nam w mieszkaniu pokaz youtubowy. Tak, znamy się wszyscy i lubimy już chyba 5 lat, mamy dużo tematów do rozmów, ale wczoraj prawie 5h oglądaliśmy klip za klipem, serio. Przerobiliśmy wszystko, całe dzieciństwo i początki słuchania muzyki- Piasek, Take That, Backstreet Boys, Milli Vanili, Fun Factory, New Kids On The Block i wszystkie inne straszne i mniej straszne zespoły (no, kto z nas nie kochał new kids on the block...). Pojawił się też nieśmiertelny Jackson z nieśmiertelną "Dirty Dianą", jeden z moich ulubionych kawałków Michaela. Do tego masa rzeczy, z których wszyscy się tak samo zawsze nabijaliśmy, nie znając się, co tylko nas utwierdziło w przekonaniu, że dobrze, że się poznaliśmy ;) Z drugiej strony, jak się nie śmiać z tych gołębi Beaty Kozidrak- patrzcie od 3:25. Co się wtedy kręciło w Polsce, yay...
Było wszystko, a do tego Ciasto Które Nie Wyszło i wino ;)

Tradycyjna przypominajka o kinie za 6zł jutro w Apollo:
Duża sala 20:00 Człowiek z Blizną. bil. 6 zł
Mała sala 21:10 Co Gryzie Gilberta Grape`a. bil. 6 zł

Ale jest też Kino Letnie, nie zapomnijcie ;>

Nęci mnie odświeżenie sobie "Scarface", ale nie wiem, w jakim stanie psycho-fizycznym wrócę z egzaminu, który mam o 18:30. Szczerzę wątpię, bym dotarła do kina, szczególnie, że we wtorek w ciągu dnia jeszcze jeden egzamin. 


La parola del giorno: intimorire- zastraszyć, wystraszyć, nastraszyć, przykład ze strony:

La possibilita di un governo provvisorio non intimorisce i politici del Pdl che pensano di rimanere al potere

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Nowości, nowości


Zrobiłam wczoraj śniadanie Michałowi, na zakończenie jego zmagań z pracą. Miało wyjść tak , niestety moje rogaliki nie wyrosły, pozostały płaskie zupełnie, choć pyszne. Robiłam wszystko zgodnie z przepisem koleżanki blogowej, więc mam nadzieję, że jak następnym razem dorzucę więcej proszku do pieczenia, będzie lepiej.

Słuchajcie, znalazłam taki blog dotyczący Włoch, że padłam, absolutnie! LINK  Przeczytałam wszystkie notki wczoraj, ale co najciekawsze dla Was (mam na myśli uczących się włoskiego), to linki z prawej, na głównej stronie. Widzicie tę ilość?! Widzicie ten podział na grupy A, B, C? Linki do filmów itd? MASAKRA. Odpadam. Nie wiem, za co najpierw się brać ;)

Dzięki niej właśnie odkryłam wczoraj miejsce, które zamierzam odwiedzić w sierpniu tego roku. Civita di Bagnoregio, zdjęcie znalezione na http://www.zgapa.pl/zgapedia/Etruskowie.html  Co powiecie na to? I tak będziemy w okolicy, bo zamierzamy przejechać się do Termi, by obejrzeć słynne wodospady Cascata delle Marmore  więc skoro "Miasto, które umiera" jest tylko 80km dalej, to chyba TRZEBA je odwiedzić? ;>

Czytam wciąż "Sekrety...", ostatnio dowiedziałam się, że w Kampanii rosną pomidory z Corbary w kształcie świnek- ruch Slow Food walczy, by rolnicy z nich nie rezygnowali. Moim zdaniem jedyne, co w nich przypomina świnki to śmieszny ogonek, no ale nie będę się wykłócać, bo choć pomidorów nie lubię (tylko świeżych i...tak, wiem, że to dziwne), to te są naprawdę rozkoszne.

Dobrzy ludzie donoszą, że właśnie rozpoczął się włoski tydzień w Lidlu, polujcie, polujcie! ;)

Jesteśmy w cudnie wakacyjnym nastroju... Michał mówi po włosku co jakiś czas, powtarzając, co umie, a do tego nowe pojedyncze słówka, kupiliśmy przewodnik po Rzymie, powoli zabieramy się za typowanie osób z hospitality, które by nas przenocowały w Wiecznym Mieście... 2 miesiące do wyjazdu ;)
Ten wakacyjny nastrój przerwałam sobie, oglądając dzisiaj "Grbavicę". Sarajewo- słaby temat na wakacje, zawsze boli. Ale warto obejrzeć.

Skoro już przy odpoczynku jesteśmy (albo może- jego końcu) ... jutro wracam do pracy ;)

Wczoraj zrobiliśmy sobie wycieczkę rowerową- tzn Michał biegł, a ja jechałam rowerem (17km), miło, najdłuższy dystans od 2 tygodni. We wtorek do pracy, ale dziwnie ;) Myślałam, by za tydzień spróbować się przebiec, ale Michał radzi poczekać jeszcze 2 tyg, bo takie kontuzje zazwyczaj się leczą właśnie około 4 tyg. A chcę wznowić przygotowania do maratonu. Kurde, nie wiem jak, ale wiem, że chcę. Mój ojciec już się zapisał, więc nie wypada rezygnować, prawda?

Chciałam rozpocząć też nowy cykl "Włoskie słowo na dziś", przy czym "na dziś" oznaczałoby notkę, która pojawia się średnio 2 razy w tygodniu, więc aż tak bym Was nie obarczała ;) Ale chciałam sprawdzić, czy rodzajnik jest na pewno "la", bo we włoskim roi się od wyjątków, wpisałam w wyszukiwarkę "parola del giorno" i...wyskoczyła mi taka właśnie strona! Nowy link, obowiązkowo do częstego zaglądania! Będę w takim razie wrzucać albo swoje, albo stamtąd, albo jeszcze stąd. Często będą to tłumaczenia własne, więc będę wdzięczna za poprawianie moich błędów ;)



La parola del giorno: terso- jasny, dotyczy pogody,  przykład ze strony: 

"Oggi andiamo sull’Etna e speriamo che il tempo tenga: è una giornata tersa, l’ideale per riuscire a vedere a miglia di distanza!"


Przyjemności ;)

sobota, 18 czerwca 2011

Truskawkowo

Cóż ostatnio?

"Kłopotliwa miłość"  -dokument o afrykańskich lesbijkach. Krótki (ok 45 minut), można sobie podarować. To znaczy nic odkrywczego, poprawne podejście do tematu, ale niezwykle mnie to zawsze irytuje, że żyjemy w świecie, gdzie nie ma miejsca na związki partnerskie, a homoseksualizm jest uznawany za normalność- kto niby o tym decyduje, co jest normalne? Przeklęty homofobiczny świat.

"High Art" -dopiero po obejrzeniu filmu, gdy nazwisko reżyserki nie dawało mi spać i musiałam sprawdzić, skąd ją znam, okazało się, że to pani, która zrobiła tez film "Wszystko w porządku" z A. Bening oraz J. Moore. "High art" (polski, jak zwykle głupi tytuł, "Sztuka wysublimowanej fotografii", absolutnie nie zachęcający do obejrzenia) to również opowieść o lesbijkach, nawet zdobył nagrodę w Sundance. Nie do końća mnie przekonał, trochę naiwny, ale 1. to debiut reżyserki Lisy Cholodenko, 2. film powstał w 1998 roku, a od tego czasu dużo się w kinie widziało i trzeba wziąć poprawkę na minione 13 lat. Patricia Clarkson jak zawsze genialna.

Mamy lato, a latem są truskawki, które mamy baaaardzo krótko, a wszyscy uwielbiamy, więc należy trochę kombinować. Oprócz codziennej, dość sporej, porcji truskawek NORMALNIE, można zrobić coś nienormalnego, np tartę. Jedno z najprostszych rzeczy pod słońcem. Troszkę za mało cukru dałam, ale dzięki temu mam mniejsze wyrzuty sumienia ;)
W tym tygodniu zajadamy się właśnie truskawkami, szabelkiem i cukinią, niech żyją sezonówki!

Dzisiaj odebrałam rower, który trzeba było trochę podreperować, poza tym w ostatnich dniach kopałam Michała, by pisał dyplom. Uwaga: wysłał swoją animację do promotora, który natychmiast zadzwonił i orzekł, że to druga najlepsza praca, jaką dostał i jak najszybciej ma przyjechać z komentarzem, aby ustalić termin obrony ;) Miał jechać wczoraj, nie wyszło. Dzisiaj ją skończył, dlatego świętujemy, ale zawiezie ją dopiero za tydzień, z kilku względów. Anyway, pięknie, prawda? ;)

Wracam do włoskiego, po nauce kilku ciekawych słówek, czas na jakiś serial in italiano.

Ciao, buon fine settimana!

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Minął tydzień...

"Wenecja na talerzu" - jak zawsze doskonały felieton Magdy Gessler, tym razem o Wenecji. Jak ona pisze o risotto...  No i burracie  bo ja na przykład nie słyszałam o tym sposobie podania mozzarelli!

W końcu zaczęłam "Sekrety kuchni włoskiej" i oczywiście ciężko skupić się na czymkolwiek innym. Jaka to encyklopedia kulinarno-historyczna Włoch! Będę wracała do tej księgi wiele razy w życiu, z pewnością! Dopiero 150 stron za mną (z prawie 700), a już takie niespodzianki, jak kapusta kiszona! No właśnie!Święcie byłam przekonana, że Włosi nie słyszeli o tym wynalazku, a okazuje się, że jest bardzo popularna w Wenecji Julijskiej, ale tam są bardzo znaczące wpływy m.in austriackie, więc można to zrozumieć, skoro jedzą ziemniaki, speck i kiełbasę.. Region ten zresztą uchodzi za polarny, więc faktycznie wszystko mogą mieć inaczej.

Za mną 3 dni wolnego, liznęłam włoski, obejrzałam "Próbę orkiestry" Felliniego (polecam! przepiękne opowieści o instrumentach), dokument "Inteligentna nagość"  polecam również- o znanym fotografie i jego muzie. A w piątek, też na darmowym iplexie, obejrzałam świetny dokument o Annie Leibovitz, serdecznie polecam! Dokumentalnie u mnie ostatnio, prawda?

Dla tych z Was, którzy mogą jeździć rowerem (sic!) ważną informacją będzie to, że otwarto w Poznaniu bezpłatną wypożyczalnię rowerową (powtarzam, bo mnie również trudno w to uwierzyć, BEZPŁATNĄ), więcej info tu.

Poza tym zaczęłam ćwiczyć- nic wielkiego, brzuszki i nożyce, takie różne, nie obciążające nogi, ćwiczenia. Coś trzeba robić ;)
No gotuję sobie. W niedzielę był półmaraton, w którym Misza zrobił życiówkę (chce urwać 1h 50min), więc gotowałam mu w poprzednim tygodniu wysokowęglowodanowe posiłki. Było risi bisi, było penne z cukinią, kurczakiem i pomidorami, było też (już tak będzie tradycyjnie przed startami) pasta aglio e oglio. A popołudniu w sobotę pojechaliśmy do rodziców, bo z nimi przecież się wybraliśmy. Więcej o tym pewnie w następnej notce, jak ogarnę jakieś zdjęcia ;)

A jak noga? Cóż, nie bolała od wtorku, ale to za sprawą silnych przeciwbólowych tabletek, od których mnie bez przerwy mdliło. W piątek brałam je ostatni dzień, miałam nadzieję, że w sobotę nie dopadnie mnie ból. Wiecie, dziwne uczucie. Mam skręconą kostkę, a nie boli ;) Ale pani doktor ostrzegała, że tak będzie i żebym pamiętała, że to tylko i wyłącznie za sprawą leków, więc mam grzecznie leżeć z nogą w górze i ją niezwykle oszczędzać. Tak robię- dzisiaj pierwszy raz wyszłam tylko po bułeczki i gazetkę, pod samym blokiem, a tak to siedzę/leżę. Jak flak, jak kaleka. I oglądam "Jezioro marzeń"....po włosku. To gorsze, niż w oryginale, ale zawsze się czegoś nauczę, ech.
W weekend trochę nogę przeciążyłam tą wycieczką do Grodziska, ale jest ok, choć czuję. Oj, chciałabym maksymalnie za 2 tyg wrócić do biegania...

KINO- uwaga, dzisiaj w Apollo, za 6zł o 19 w dużej sali MISERY, a o 20 w małej PSYCHOZA. Polecam jeden i drugi równie gorąco. Kto nie widział, niech się wstydzi i szybko biegnie dziś do kina!

A teraz uciekam do nauki, może uda się jutro dotrzeć na 2 egzaminy!

wtorek, 7 czerwca 2011

Niekończące się wycieczki szpitalne

Mamę w piątek wypuścili do domu, więc pojechałam do rodziców, żeby coś jej ugotować na kilka dni- musi mieć bardzo lekką dietę, a wolę sama jej coś przyrządzić, niż angażować ojca, który jest w stanie przypalić kisiel ;) Przy okazji pobiegałam z kotami, popracowałam w ogrodzie, no i się poopalałam ;>
Tamten tydzień upłynął mi na denerwowaniu się o mamę i odwiedzaniu jej w szpitalu, heh, ale na szczęście wygląda na to, że już najgorsze za nami.

Pisałam Wam ostatnio o nowej promocji w Kinie Apollo- w poniedziałki wieczorem grają stare filmy, na które wstęp kosztuje 6zł. Wczoraj o 20:00 (jutro) był "Nóż w wodzie"- kto nie widział, niech się wstydzi, nie przyznaje i żałuje, że wczoraj przegapił. A kto wolał coś nowszego (yay, jak można zrezygnować z Polańskiego?! Nawet na rzecz Tarantino...), to o 19, też za 6zł w mniejszej sali, grali "Wściekłe psy". My wszystko odpuściliśmy, no bo... Od początku.

W sobotę zaczęła mnie boleć noga- wiecie, czasem się źle stąpnie czy coś, ale przechodzi zazwyczaj po kilku godzinach. Ból się nasilał, a wieczorem (po powrocie od rodziców) już kuśtykałam. W niedzielę się obudziłam i był dramat, bo okazało się, że nie mogę stąpać w ogóle. Szybko podjęliśmy decyzję, by jechać do szpitala TERAZ- zapowiadali temperatury 31st, więc wyobraziłam sobie, jak czekam wieczorem w kolejce pełnej pijanej młodzieży, która coś sobie zrobiła nad jeziorem... Ok 13 było dopiero kilka osób, więc rzeczywiście dość szybko mnie przyjęli. Skręcenie stawu skokowego, czyli popularnej kostki. RTG nie wykazało złamania, mam oszczędzać nogę, chłodzić, smarować altacetem lub fastum i za kilka dni przejdzie. (btw w szpitalu byli bardzo niezadowoleni, że czegoś w ogóle chcę. Od rejestracji, po lekarzy, kończąc na pani w od RTG, która niby była miła, ale jak ktoś zwrócił uwagę na naprawdę fatalne oznakowanie pracowni rentgenowskiej, a byłoby wskazane, by ktoś ze złamaną nogą nie musiał kluczyć po szpitalu, pani odpowiedziała "Ja wiem, gdzie to jest"... W końcu my jesteśmy dla nich, a nie oni dla nas...) 
Pan doktor tak to powiedział, że nie pomyślałam nawet o zwolnieniu lekarskim, bo wywnioskowałam, że następnego dnia będę niemal w pełni sił. Taaaaa. Miałam wczoraj duży problem, by doskoczyć do łazienki, bo o chodzeniu mogłam pomarzyć... W pracy bolało, puchło z każdą godziną (miałam paluszki jak serdelki), więc stwierdziłam, że czas do lekarza. Jak nie dadzą kilku dni zwolnienia, to wezmę urlop, by chyba jednak muszę z tą nogą poleżeć...
Mieszkamy tu 1,5 roku i jakoś tak wyszło, że jak już chorowałam, to jechałam do swojego rodzinnego na wieś. Wczoraj nie miałam takiej szansy. Zadzwoniłam, dostałam numerek 22, na godzinę 16, ale pani nic nie mówiło moje nazwisko, więc pobiegła przejrzeć kartoteki, nie czekając na moją informację, że jeszcze mnie tam nie ma. Co ja sobie wyobrażałam?! -Zaczęła pani,  na wieść, że próbuję się tak bezczelnie zapisać do lekarza?! A deklaracja? Mówię, że złożę, jak przyjdę. "Proszę pani, po złożeniu deklaracji, mam 2 dni na wprowadzenie pani do sytemu, później może się pani zapisać"- nie wytrzymałam "Dwa dni będzie mi pani zakładać kartotekę? Jasne...." Powiedziałam, że muszę dzisiaj i czy mam iść do szpitala czy co. Łaskawie odpowiedziała, że WYJĄTKOWO może mi założyć jednorazową kartotekę. I po co ta cała dyskusja? Nie mogła od razu? Jezu... No ale ok. Stwierdziłam, że nie ma co, jeszcze babsztyl zrobi na złość, więc lepiej nie pyskować. Przyszłam, weszłam do lekarza i postanowiłam od razu ja zdobyć uśmiechem i w ogóle. Wiecie, chciałam, żeby mi dała 2-3 dni wolnego, by ten ból przeszedł. Miałam już przyszykowaną gadkę, że jak mi nie da, to i tak wezmę 2 dni urlopu, tylko mi po prostu szkoda wolnego. 
Powiedziałam, z czym przychodzę, że w niedzielę byłam w szpitalu, pokazałam kartkę od tamtego lekarza, a ona "Minimum 2 tygodnie zwolnienia". Osłupiałam. "Koniecznie tak długo?" "Mogę panią na 4 tyg wsadzić w gips", nie dyskutowałam. Jak mi zaczęła mówić o zbagatelizowanych skręceniach, że jej mam rok z tym się męczy i nie jest w pełni sprawna, dalej mnie pytała, czy chcę jeszcze kiedyś biegać- ogólnie wystraszyła mnie na maksa. Powiedziała, że nie ma dramatu, bo obrzęk jest lekki, ale wykluczone są wycieczki do pracy, mam leżeć z nogą w górze i brać leki przeciwzapalne itd. Za jakieś 3 tyg mogę powoli wdrażać trucht z marszem. Rower i basen są bardziej wskazane. Chodzić mogę tylko do łazienki i kuchni. Zapisała też jakieś przeciwbólowe tabletki, ale od razu zaznaczyła, że skoro nie boli, nie znaczy, że mam chodzić, bo to tylko działanie tych tabsów. No i dzisiaj jest dziwnie, bo noga nie boli, a mam zakaz stąpania na nią. Ale jestem grzeczna. I mam już cały plan na te 2 tyg- pierwszy rozdział pracy magisterskiej ;))

A zupełnie serio- czy Wy wiecie, co to dla mnie znaczy leżeć bezczynnie? Dramat. Oczywiście, że mam filmy włoskie, książki, naukę, kot mnie pilnuje, no ale... kurde. Jakim ja będę sportowym flakiem za 2 tygodnie...!

Do Grodziska jadę, ale kibicować Miszy i ojcu, więc zrobię fotorelację, jak się patrzy ;) Ech ;(
Kto będzie w pobliżu, zapraszam na kawę/herbatę. Nigdzie się nie wybieram do 20.06...