run-log.com

poniedziałek, 17 października 2011

Maraton zdobyty!

Tak, są pierwsi maratończycy w naszej rodzinie. Michał i mój ojciec ukończyli wczoraj maraton, swój pierwszy w życiu- wszystko wskazuje na to, że nie ostatni ;) Ale po kolei.
W sobotę pojechaliśmy do Hali Areny, by odebrać pakiety startowe, spotkać się z Aleną, którą mieliśmy nocować, poznać Staszewskiego i może kogoś jeszcze. Udało się. Szkoda, że tak krótko, ale uścisnęłam dłoń naszego biegowego przewodnika, poznałam w końcu Corvusa, Grido z żoną, znowu spotkałam się z Basem. No i Alena. Cud dziewczyna, nasz nabytek, bo Białorusinka, mieszkająca we Wrocławiu, uczestniczka pierwszej biegowej drużyny Gazety z cyklu "Polska biega" z 2008 roku. Biega dalej, jak widać, a w tym roku zdobyła Koronę Maratonów (przebiegnięcie 5 największych polskich maratonów- Poznań, Wrocław, Warszawa, Kraków i Dębno- w ciągu 2 lat). Bardzo interesująca osoba, nasza skarbnica wiedzy, jeśli chodzi o maraton- mieliśmy cały wieczór, noc i ranek, by dowiedzieć się, co jeść, pić, jak się ubrać. Rzecz jasna, wszystko wcześniej czytaliśmy, ale Alena dała nam kilka cennych wskazówek. Bajka ją pokochała, z wzajemnością, rzecz jasna, więc chyba wszystko ok? ;) Poza tym zdobyła nas, przywożąc dżem, kupiony we Włoszech (Fair Trade!) i herbatę prosto z Szanghaju. Jeśli do tego dodam, że niemal mruczała, jedząc mój makaron, będziecie już wiedzieli, jak ją polubiliśmy? Jest bardzo otwartą, szczerą, nie komplikującą nikomu wokół siebie życia, osobą. I życzę sobie więcej takich spotkań, z rozmowami bez barier, jakichkolwiek.
Po spotkaniu w Arenie z Aleną i Basem pojechaliśmy na Stary Rynek, żeby wypić jakieś piwo. Wiecie, jesteśmy chyba koszmarnie nudni. Od godziny 17 w Arenie, później w drodze do centrum, następnie przy piwie, w drodze do domu, w domu...cały czas rozmawialiśmy o bieganiu, wciąż sobie przerywając. Ile można? Od kilku dni wiem, że bez przerwy. Ale my już chyba jesteśmy skrzywieni. Za dużo wiemy, za dużo czytamy, za dużo biegamy. Wybaczcie. Będę się starała tu pisać o tym maksymalnie raz w tygodniu, dobrze?
Sam bieg...
Byłam na tych punktach, jak się umawialiśmy, przejmowałam rękawiczki, w których było Michałowi za gorąco, podawałam żele Corvusowi, galaretki Michałowi, zmieniałam bidony, by miał świeżą wodę, rzucałam bananami i z całych sił krzyczałam, dopingując nie tylko naszych (Michał, tata, Alena, Bas, Corvus), ale i sąsiada (też Michała), dla którego ten maraton również był pierwszy.
Na każdym punkcie było tak samo: najpierw wypatrywałam Basa i Corvusa, kilka minut za nimi biegła Alena, po ok 10-15 minutach pojawiał się Michał, 20 minut po nim Michał- sąsiad, a później mój tato. Skupię się na Michale i ojcu, którzy na każdym punkcie wyglądali naprawdę dobrze, uśmiechnięci, pełni sił. Jaka byłam dumna! Pokrzyczałam, dałam, co trzeba, wsiadałam na rower i jechałam w kolejne umówione miejsce.
Michał dobiegł w czasie 4h 4minuty, tata- 5h 8 minut. Michał oczywiście zadowolony, że wszystko poszło dobrze, choć narzekał na czas, z czego wszyscy się śmiali, bo debiut był naprawdę udany! Chciałby oczywiście mieć 3h 59min, ale około 36.km poczuł stopę, którą leczył przed startem, a nie chciał jej "dobić", dlatego nie przyspieszył. Za to tata pobiegł z kontuzją, stąd czas- przez całe 42km bardzo bolała go stopa- ból promieniował aż do uda, co powodowało duży dyskomfort, a nawet musiał trochę pomaszerować. Ale zmieścił się w limicie 6h, też ma medal i też jest maratończykiem ;)


Kojarzycie te filmiki "po maratonie"? Ani Michał, ani tata nie cierpią- czują się doskonale (Michał dojechał rowerem do pracy i napisał "Czuję się tak, jakbym mógł dzisiaj 100km przejechać"). Moim zdaniem są sztuczni. Ich zdaniem to wszystko dzięki rozciągnięciu się po biegu. Uwierzcie, to naprawdę ważne. Staszewski ostatnio pisał, że na zawodach obserwuje ludzi, którzy nie przywiązują do tego wagi za metą- głównie dlatego, że po przebiegnięciu pół- czy całego maratonu, czujemy się już niezobligowani do robienia czegokolwiek (temu się nie dziwię, hehe). Było ciężko- gdy Michał mnie zobaczył na mecie, nie mógł mówić, kręcił tylko głową z emocji. Krzyczę "Rozciągaj się, Staszewski będzie liczył!", odpowiadał "Jeszcze nie". Po 42km mięśnie są w kosmosie, serio, ale muszą do nas wrócić- Michał podzielił rozciąganie na 3 podejścia. Dzięki temu po powrocie do domu czuł się "jak po normalnym treningu", a dzisiaj przyjmuje gratulacje cały dzień w pracy i schody nie są dla niego koszmarem. Muszę o tym pamiętać. Po półmaratonie się nie rozciągnęłam i było ze mną bardzo źle.
Pogoda za to wczoraj była idealna- ok 3 stopni, niewielki wiatr, mocne słońce.
Z ciekawostek:  wciąż mamy największą biegową imprezę w Poznaniu- bieg ukończyło 4619 osób.Wciąż ciężko mi przekazać, jak jestem dumna, naprawdę. Co jakiś czas dotykam Michała, sprawdzając, czy żyje, a on się śmieje i myśli o kolejnych biegowych celach. Jest prawdziwy, jest maratończykiem i jest mój!


 Parola del giorno: vincitore- zwycięzca ;)


5 komentarzy:

  1. Gratulacje! Fajnie mieć takiego Michała :))

    OdpowiedzUsuń
  2. BASIK CWANIAK GRATULUJE - CHĘTNIE MICHAŁA ZABIERZEMY Z POPELLUSEM DO DĘBNA :)))) .... spanko na sali.. takie klimaty:)

    OdpowiedzUsuń
  3. aaa, 28.09.2012.
    a ja to co? ;>
    My się szykujemy teraz albo na Kraków 22.04. albo na Wiedeń w kwietniu, albo na Pragę w maju z Aleną.

    OdpowiedzUsuń