W środę miałam przebiec 3 km, ale po 10 minutach wróciłam do domu- ból prawej kości piszczelowej nie pozwolił na żaden wysiłek. Gdy już byłam blisko domu, podbiegłam i było ok, ale zniechęcona wróciłam do domu. Ktoś coś wie, skąd ten ból? Porobiłam znowy ćwiczenia na bóle łydek i k.piszczelowych dla początkujących, robię je 2 razy dziennie, zajmuję mi 5 minut, więc żaden problem, ani wyczyn. Ale dołożyłam też codzienne przysiady, które świetne wzmacniają nogi, no i od przyszłego tygodnia zaczynam I stopień ćwiczeń na brzuch, zasugerowanych przez MSŻ. Zobaczymy. W czwartek, mimo pogody, podjęłam kolejną próbę. Wiatr zacinał, śnieg sypał prosto w twarz, ale nie bolały nogi- prawdopodobnie dzięki temu, czego tak nie znoszę. Tak, kilkucentymetrowa warstwa śniegu (padał cały śnieg, ale miasto nie miało czasu odśniezyć Parku Tysiąclecia) amortyzowała moje stopy, więc nic nie bolało. I tak odwieczny wróg stał się moim sprzymierzeńcem. Przez śnieg i wiatr wydawało mi się, że dużo wolniej biegnę (choć obiecałam nie biegać na czas, jeszcze nie), okazało się, że te 3,3km zajęło mi 25 minut, co jest absolutnym rekordem w moim przypadku, dając mi czas 7:30 minuty na 1 kilometr! Co prawda końcówka była na ostatnich nogach, ale już wiem dlaczego- za szybko biegłam ;) Mimo wszystko był to dla mnie wysiłek, więc jutro po zajęciach jeszcze raz ta sama trasa, a w poniedziałek rzucam się na 5km, zaczynam realizować w końcu plan na półmaraton. Wzięłam wolne ;) Ale nie tylko ze względu na chęć zrobienia dłuższego biegu. Cały weekend studiuję od rana do wieczora, a w poniedziałek zaczynam włoski, więc stwierdziłam, że muszę się kiedyś wyspać. Przyszły zakupione na allegro słuchawki do biegania, więc od jutra będę biegać z muzyką na uszach- do tej pory się wzbraniałam przed tym, pracując nad oddechem, a teraz widzę, że im mniej myślę, tym lepiej biegnę. Przykład: biegnę, biegnę, mijam śmietniki, przy których ostatnio miałam kryzys i musiałam przejść do marszu i myślę "No, przydałaby się chwila marszu". Chore i dziecinne- wiem. Zaczynam więc sobie coś nucić, ale mówić na głos, co muszę dzisiaj jeszcze zrobić (pranie, zupa pomidorowa, rozmrozić piersi z kurczaka na jutrzejszy obiad- wyliczanka, taka typowa) i jak wtedy biegnę, proszę państwa! Więc chyba już czas najwyższy na muzykę. Boję się tylko, że będę za szybko biegać, bo tempo 7:30min na 1 kilometr to zdecydowanie za szybko jak dla mnie- nie przebiegnę wtedy więcej niż 3,5km, a nie o to chodzi. No zobaczymy jutro, już z muzyką ;)
AAA, gdyby ktoś pytał: marsz mam 10sekundowy, gdy wracam, przy Malcie- jest tam bardzo pod górek, nie potrafię jeszcze tego pokonać. Ale wkrótce będę musiała ćwiczyć trochę podbiegi, więc wszystko przede mną. W każdym razie uważam się za biegaczkę, o! ;>
AAA, gdyby ktoś pytał: marsz mam 10sekundowy, gdy wracam, przy Malcie- jest tam bardzo pod górek, nie potrafię jeszcze tego pokonać. Ale wkrótce będę musiała ćwiczyć trochę podbiegi, więc wszystko przede mną. W każdym razie uważam się za biegaczkę, o! ;>
Powyższy tekst napisałam wczoraj.
Teraz jestem po biegu. I drzemce. Jestem zdegustowana moim dzisiejszym treningiem. 1/3 marszu- z powodu braku panowania nad oddechem, bólu mięśni nóg (i to jest dla mnie naprawdę nowość! I muzyka- jeszcze za wcześnie. Niestety tracę kontrolę, gdy nie słyszę swojego równomiernego oddechu, przestaję uważać, jak stawiam stopy. Ech. Jest średnio, przestałam wierzyć, że mogę biegać, jak prawdziwy biegacz. Chińszczyzna by Michał osłodziła trochę wszystko. A teraz pomidorowa by me i spać chyba, jutro znowu na zajęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz