run-log.com

czwartek, 31 marca 2011

Liczymy, czy się zmieścimy

Zostało kilka dni- już nic nie dadzą treningi, jedynie chodzi o zachowanie rytmu, ale te wzmacniające kolana i uda, robię prawie codziennie. Bo piszczel i kolano muszą dać radę w niedzielę.
Wczoraj wydałam trochę kasy na podkolanówki kompresyjne- noszą je podczas biegu nie tylko ludzie, mający problemy z krążeniem, a ja mam dość spore- może stąd ból? Już nie wiem. Wczoraj je wypróbowałam, wypróbowałam również metodę Jeffa Gallowaya, którą zamierzam zdobyć półmaraton w najbliższy weekend. Polega ona na marszobiegu. Rzucam się na tempo 8minut na kilometr, więc wybieram przeplatankę 2 minuty marszu+ 1 minuta biegu, do modyfikacji w trakcie startu, choć wolałabym się tego trzymać. No i poszło! Taka byłam załamana, nie chciałam już startować iw  ogóle, a tu...wybawienie znalazłam właśnie w w/w Gallowayu. Sugerował mi to Staszewski i ludzie z jego blog-forum, ale dopiero, kiedy Michał pokazał mi tabeleczki i statystyki, pomyślałam o tym na poważnie. Wybrałam, jak pisałam, 2 minuty marszu+ 1 minuta biegu i tak robiłam na początku, około 2-3 kilometra zwiększyłam proporcję na 2:2,a  po 5. kilometrze gdy nie było pod górkę i czułam się na siłach, to kilka razy biegłam 3 minuty. To działa! Teraz widzę, że miało być odwrotnie, czyli 2 min biegu+1 minuta marszu, ale co tam...).

Piszczel na razie o mnie zapomniała (to już drugi trening bez bólu!), kolano czułam cały trening, ale w różnym natężeniu z przeważaniem tego mniejszego, więc nie jest źle! To było moje pierwsze 10km, więc już piszę, jak poszło- bo było inaczej, niż nawet na 8-kilometrowych treningach. Gdy z lasu wbiegałam na Maltę, czas miałam taki, jak zwykle i jak pomyślałam, ze jeszcze drugie tyle przede mną, poczułam się bardzo zmęczona. Ale po chwili....jakbym się unosiła! Zmęczenie, niechęć, jakikolwiek ból czy opór w nogach natychmiast ustąpiły, zaczęłam delikatnie i powoli przyspieszać, czułam się fantastycznie! Ale liczyłam wciąż, że przebiegnę dystans pewnie w 75-80 minut, co daje mi średni wynik i w ogóle blee (tak jakoś miała Maria Pańczak na Maniackiej Dziesiątce). Że się nie nadaję, że się nie uda, że się nie zmieszczę. Jakieś 2 kilometry przed końcem skupiłam się, policzyłam jeszcze raz i pomyślałam, że gdybym drugą dziesiątkę przebiegła tak samo, półmaraton skończyłabym z czasem 2h 30min! Czyli o pół godziny mniej, niż zakładam! Oczywiście od razu dałam gazu i udało się: 1h 15 minut, czyli tempo 7:30 na kilometr.
Wczoraj zrozumiałam, ze potrzebuję bardzo dużo czasu na rozruch, że dopiero po tym 5. kilometrze jakoś idzie. Zrozumiałam też, że nawet jak pobiegnę/pomaszeruję wolniej, to chyba jednak się zmieszczę! Muszę tylko pamiętać, by bardzo powoli zacząć i nie pruć do przodu, za wszystkimi. Niektórych z nich pewnie zostawię za sobą na koniec... Oby! Mogę być przedostatnia, ale ostatnia już nie ;) Szczególnie, że nie widzę Marii Pańczak na liście startowej ;( A brak mojego osobistego pacemakera oznacza, że jestem zdana tylko na siebie i będę musiała bardziej, niż myślałam, kontrolować tempo.

Pewnie w sobotę jeszcze napiszę i wkleję zdjęcia z pasta party z numerkami startowymi, bo wtedy właśnie idziemy odebrać pakiety startowe. W niedzielę nie wiem, czy będę w stanie napisać, ale w poniedziałek spodziewajcie się notki na 100% ;)

A później obiecuję pisać mniej o bieganiu ;)


 ps. Właśnie wróciliśmy z "Sali samobójców". Jestem tak pozytywnie zaskoczona, że aż mnie zatkało.

 ps. 2. Tak zwracamy się do Bajki codziennie.

2 komentarze:

  1. No to powodzenia i do zobaczenia pewnie na starcie! Albo w sobotę przy odbiorze numerków ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W sobotę będziemy tam około 17:30 na pasta party, później Ci wyślę mój nr ;>

    OdpowiedzUsuń