Tym razem Michał wygrał dla nas bilety (!) w nowym, sobotnim programie lokalnej telewizji WTK (od niedawna 2 razy w miesiącu prowadzą na żywo poranki w soboty, na wzór "Dzień dobry, tvn". Odbiega standardem, ale konkursy są ;)))- na 127 godzin, na które i tak się wybieraliśmy ;) Cóż, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak głęboko siedziała w kinowym fotelu (a przyznacie, ze doświadczenie mam spore). I wcale to nie było spowodowane genialnym filmem czy aktorstwem. Film "127h" opowiada o alpiniście, któremu w górach Utah spada na rękę kamień, ważący 350kg. Zgadnijcie, jak się stamtąd wydostał? ... No właśnie. TA scena jest naprawdę mocna. Opinie dotyczące filmu są skrajne, a ja będę go i tak polecała, bo podoba mi się ten teledyskowy sposób kręcenia filmów przez (tak w ogóle nie przepadam za nim, bo denerwują mnie "cięte" sceny, ale Danny Boyle robi to w sposób, który mnie nie drażni- to sami było w dość słabym "Slumdogu"- gdyby nie dynamika kamery, ocena byłaby dużo niższa) Boyle'a. Ale ludzie, którzy mają zupełnie inną od mojej opinię, polecają "Touching the void", w takim razie do nadrobienia, już mamy na półce. Po filmie całą drogę rozmawialiśmy o uzależnieniu, do jakiego prowadzą sporty (a raczej ich uprawianie), a szczególnie ekstremalne. To drugie mnie nie dotyczy, bo jestem dość tchórzliwa- nie wspinałabym się, nie poszłabym w góry przy złej pogodzie, jestem zdenerwowana, gdy fale na morzu są wysokie, a Michała nie ma dłużej, niż zwykle i już wyobrażam sobie, jak walczy z bałwanami, itd. W skrócie- jestem tchórzem, nie należę chyba do ryzykantów.
Ale jaram się na maksa, gdy mi się coś uda, a tego dnia (wtorek) się udało. Przed kinem mieliśmy trening. Zaczęłam baaaardzo powoli, według wskazówek wszystkich ludzi świata, którzy cierpieli na ból piszczeli przy bieganiu. I co? Udało się do tego stopnia, że przyspieszałam pod górkę nad Maltą, do marszu przeszłam 2 razy na 15sekund, a na koniec miałam tyle siły, że finiszowałam sprintem. Czas okrutnie wolny, bo początek taki był, ale pamiętacie, że nie pracuję nad nim specjalnie, tylko nad wytrzymałością? A dzisiaj miałam krótszy trening, przebiegłam go w tempie 7min na 1 km, co jest moim absolutnym rekordem, nie zatrzymałam się na moment nawet, nie bolało mnie nic, poczułam się bogiem, serio ;) Jest dobrze, ale nie będę forsować tej nogi, bo po treningu czułam trochę łydkę. Według planu- w sobotę znowu bardzo krótki bieg (3 km), a w niedzielę 8 kilometrów- słownie: OSIEM. Bardzo się tego boję, serio. Ale... w tym tygodniu jestem tak podniesiona na duchu, ze sobie nawet nie wyobrażacie! W weekend miałam okrutny kryzys, już chciałam zupełnie rzucić bieganie, bo bolało mnie okropnie, w ogóle bleee. A Michał tylko głaskał, pocieszał i mówił, że będzie dobrze, że minie. I ja nie wierzyłam. No a minęło, ha! I mały też pisał w komentarzu, ze ból w nogach minie, ale nie myślałam, że tak szybko. Chyba te 4 treningi w tygodniu robią swoje...
Już jest 1900 zgłoszeń do tegorocznego półmaratonu w Poznaniu! Limit to 5000- mam nadzieję, że wystarczy dla nas miejsc! Moi rodzice mają już numerki startowe, my wciąż zwlekamy. Ale trzymam się tego, co powiedziałam- zapiszę się, gdy przebiegnę 10 km. Może już za 1,5tygodnia ;)
Od wtorkowego seansu nie opuszcza mnie Bill Withers, którego bardzo długo nie słuchałam,a w filmie pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie ;)
Już 23, a o tej godzinie my, nudziarze, lądujemy w łóżku z książką, więc dobranoc ;)
Dajesz Aśka! Nie poddawaj się. 7 minut kilometr to bardzo dobre tempo. Moja żona, która biega od ponad pół roku ma problem, żeby takie tempo utrzymać przy dłuższych wybieganiach. Jeśli chodzi o połówkę, to podam Ci tylko mój przykład. W październiku zeszłego roku przebiegłem maraton, a moim najdłuższym dystansem na treningu było 28 kilometrów. Pamiętaj, że start w takim biegu to zupełnie inna bajka niż trening. Adrenalina i atmosfera robią swoje i czasami sprawiają, że dzieją się cuda!
OdpowiedzUsuńOch, nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebowałam takiego wpisu/pocieszenia. Przed półmaratonem najdłuższy bieg będę miała 14km, tydzień wcześniej 12 itd, ale myślę, że będę na tyle wytrzymała do tego czasu, by dać radę. I tak jestem w szoku, że już mi coś wychodzi. Dzisiaj krótki (chciałabym znowu te 7 km/1min mieć..), a jutro 8 km. Ale z żoną nie porównuj- ma świetny czas na Grand Prix, a ja to tempo 7/km miałam na dystansie 3,5km, więc rozumiesz, że to tylko takie moje małe zwycięstwo... Tak czy inaczej dziękuję, bardzo dziękuję ;)
OdpowiedzUsuń