run-log.com

wtorek, 3 maja 2011

Samotność długodystansowca and so on...

"Ostanie tango w Paryżu" Bertolucciego. Cóż, mocne. Tak wyszło, że wcześniej tego nie widziałam, choć lubię tego reżysera. Opisywany jest jako film erotyczny. Myślę, że trochę w tym przesady. Jest kilka scen, ale nie uderza w nich erotyzm. Sami zrozumiecie, jak obejrzycie. Uwaga, to nie jest lekki film na piątek. I nie dla dzieci ;> Tyle się już o nim pisało, że wspomnę jedynie o absolutnie powalającym Marlonie Brando. Fantastyczny aktor, zadziwia w każdej swojej roli.
Wczoraj za to obejrzeliśmy, trochę z sentymentu, "Rydwany ognia". Pamiętacie? To z tego filmu jest słynny motyw z muzyką Vangelisa (finiszujący biegacze in the slow motion). Jako ludzie dorośli odebraliśmy go inaczej, niż oglądając go kilkanaście lat temu.
A dziś...aby pozostać w temacie, to włączyliśmy sobie świetny film z 1962 roku "Samotność długodystansowca". To się nazywa walka z urzędasami i jakimkolwiek podporządkowywaniem. Dramat, ale jaki! Dla mnie główny bohater to zwycięzca, ale jednocześnie wybrał takie życie, że nigdy nie przestanie uciekać. Nigdy nie przestanie biec.

Skoro już wspomniałam... Wczoraj 10km, czas: 71 minut (Wcześniej 75), jest postęp. Niewielki, ale jest. Przede wszystkim postanowiłam walczyć ze swoją słabością polegającą na odpuszczaniu. Tak. Gdy się już naprawdę zmęczę, jestem spocona, sapię jak lokomotywa, mówię sobie "Nie, no, muszę przejść do marszu, nie dam rady". Zaczęłam z tym walczyć. Otóż, okazało się, że spocona i sapiąca, mogę biec dalej. Do cholery, mam za sobą półmaraton, a wymiękam na 10 km?! Za chwilę wracam do ćwiczeń.

Następny trening dopiero w czwartek, później weekend w szkole- egzaminy, no i akcja szukania Sajowi domu. O, właśnie. Poszukiwane: (od zaraz) miejsce w pokoju, do 400zł z opłatami. Nie pali, jest spokojny, sprząta po sobie i go lubimy, co powinno być wystarczającą rekomendacją ;)

W czwartek idziemy na koncert Translinera. Wstęp 3 zł. Podobno warto ;)

We Wrocławiu i Warszawie dzisiaj spadł śnieg. W Poznaniu nie było takiego dramatu, ale z domu ruszaliśmy się na bieg lub rower jedynie. Dużo czytaliśmy, trochę oglądaliśmy. Dzisiaj jeszcze mnie czekają ćwiczenia wzmacniające. 

Poza tym skończyłam opowiadania Capote. Wiecie, za co najbardziej uwielbiam tego porąbańca? Każde zdanie w każdym opowiadaniu i powieści, które popełnił, jest idealne. Jest dokładnie takie, jakie miało być, nie zmieniłabym tam przecinka, jednej literki. Poza tym czytając go, jesteśmy w tym czasie, który opisuje. Niezwykle plastyczne wszystko. Truman pisał idealnie. Szkoda, że się zachlał i zaćpał tak szybko. Szkoda, że nie zdążył się pogodzić z Harper Lee. Ale właściwie to przeczytałam wszystko, co zostało wydane w Polsce dotychczas. Tak, chyba wszystko. Uwielbiam go. Jeśli nie widzieliście, to polecam "Capote", ale najpierw poczytajcie trochę opowiadań i koniecznie "Z zimną krwią".

Tak... PJ Harvey sączy się z głośników, a Michał właśnie przyszedł z żubrówką.. No dobrze, uciekam, miłego! Nie zapomnijcie, że jutro idziemy do pracy! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz