run-log.com

wtorek, 7 czerwca 2011

Niekończące się wycieczki szpitalne

Mamę w piątek wypuścili do domu, więc pojechałam do rodziców, żeby coś jej ugotować na kilka dni- musi mieć bardzo lekką dietę, a wolę sama jej coś przyrządzić, niż angażować ojca, który jest w stanie przypalić kisiel ;) Przy okazji pobiegałam z kotami, popracowałam w ogrodzie, no i się poopalałam ;>
Tamten tydzień upłynął mi na denerwowaniu się o mamę i odwiedzaniu jej w szpitalu, heh, ale na szczęście wygląda na to, że już najgorsze za nami.

Pisałam Wam ostatnio o nowej promocji w Kinie Apollo- w poniedziałki wieczorem grają stare filmy, na które wstęp kosztuje 6zł. Wczoraj o 20:00 (jutro) był "Nóż w wodzie"- kto nie widział, niech się wstydzi, nie przyznaje i żałuje, że wczoraj przegapił. A kto wolał coś nowszego (yay, jak można zrezygnować z Polańskiego?! Nawet na rzecz Tarantino...), to o 19, też za 6zł w mniejszej sali, grali "Wściekłe psy". My wszystko odpuściliśmy, no bo... Od początku.

W sobotę zaczęła mnie boleć noga- wiecie, czasem się źle stąpnie czy coś, ale przechodzi zazwyczaj po kilku godzinach. Ból się nasilał, a wieczorem (po powrocie od rodziców) już kuśtykałam. W niedzielę się obudziłam i był dramat, bo okazało się, że nie mogę stąpać w ogóle. Szybko podjęliśmy decyzję, by jechać do szpitala TERAZ- zapowiadali temperatury 31st, więc wyobraziłam sobie, jak czekam wieczorem w kolejce pełnej pijanej młodzieży, która coś sobie zrobiła nad jeziorem... Ok 13 było dopiero kilka osób, więc rzeczywiście dość szybko mnie przyjęli. Skręcenie stawu skokowego, czyli popularnej kostki. RTG nie wykazało złamania, mam oszczędzać nogę, chłodzić, smarować altacetem lub fastum i za kilka dni przejdzie. (btw w szpitalu byli bardzo niezadowoleni, że czegoś w ogóle chcę. Od rejestracji, po lekarzy, kończąc na pani w od RTG, która niby była miła, ale jak ktoś zwrócił uwagę na naprawdę fatalne oznakowanie pracowni rentgenowskiej, a byłoby wskazane, by ktoś ze złamaną nogą nie musiał kluczyć po szpitalu, pani odpowiedziała "Ja wiem, gdzie to jest"... W końcu my jesteśmy dla nich, a nie oni dla nas...) 
Pan doktor tak to powiedział, że nie pomyślałam nawet o zwolnieniu lekarskim, bo wywnioskowałam, że następnego dnia będę niemal w pełni sił. Taaaaa. Miałam wczoraj duży problem, by doskoczyć do łazienki, bo o chodzeniu mogłam pomarzyć... W pracy bolało, puchło z każdą godziną (miałam paluszki jak serdelki), więc stwierdziłam, że czas do lekarza. Jak nie dadzą kilku dni zwolnienia, to wezmę urlop, by chyba jednak muszę z tą nogą poleżeć...
Mieszkamy tu 1,5 roku i jakoś tak wyszło, że jak już chorowałam, to jechałam do swojego rodzinnego na wieś. Wczoraj nie miałam takiej szansy. Zadzwoniłam, dostałam numerek 22, na godzinę 16, ale pani nic nie mówiło moje nazwisko, więc pobiegła przejrzeć kartoteki, nie czekając na moją informację, że jeszcze mnie tam nie ma. Co ja sobie wyobrażałam?! -Zaczęła pani,  na wieść, że próbuję się tak bezczelnie zapisać do lekarza?! A deklaracja? Mówię, że złożę, jak przyjdę. "Proszę pani, po złożeniu deklaracji, mam 2 dni na wprowadzenie pani do sytemu, później może się pani zapisać"- nie wytrzymałam "Dwa dni będzie mi pani zakładać kartotekę? Jasne...." Powiedziałam, że muszę dzisiaj i czy mam iść do szpitala czy co. Łaskawie odpowiedziała, że WYJĄTKOWO może mi założyć jednorazową kartotekę. I po co ta cała dyskusja? Nie mogła od razu? Jezu... No ale ok. Stwierdziłam, że nie ma co, jeszcze babsztyl zrobi na złość, więc lepiej nie pyskować. Przyszłam, weszłam do lekarza i postanowiłam od razu ja zdobyć uśmiechem i w ogóle. Wiecie, chciałam, żeby mi dała 2-3 dni wolnego, by ten ból przeszedł. Miałam już przyszykowaną gadkę, że jak mi nie da, to i tak wezmę 2 dni urlopu, tylko mi po prostu szkoda wolnego. 
Powiedziałam, z czym przychodzę, że w niedzielę byłam w szpitalu, pokazałam kartkę od tamtego lekarza, a ona "Minimum 2 tygodnie zwolnienia". Osłupiałam. "Koniecznie tak długo?" "Mogę panią na 4 tyg wsadzić w gips", nie dyskutowałam. Jak mi zaczęła mówić o zbagatelizowanych skręceniach, że jej mam rok z tym się męczy i nie jest w pełni sprawna, dalej mnie pytała, czy chcę jeszcze kiedyś biegać- ogólnie wystraszyła mnie na maksa. Powiedziała, że nie ma dramatu, bo obrzęk jest lekki, ale wykluczone są wycieczki do pracy, mam leżeć z nogą w górze i brać leki przeciwzapalne itd. Za jakieś 3 tyg mogę powoli wdrażać trucht z marszem. Rower i basen są bardziej wskazane. Chodzić mogę tylko do łazienki i kuchni. Zapisała też jakieś przeciwbólowe tabletki, ale od razu zaznaczyła, że skoro nie boli, nie znaczy, że mam chodzić, bo to tylko działanie tych tabsów. No i dzisiaj jest dziwnie, bo noga nie boli, a mam zakaz stąpania na nią. Ale jestem grzeczna. I mam już cały plan na te 2 tyg- pierwszy rozdział pracy magisterskiej ;))

A zupełnie serio- czy Wy wiecie, co to dla mnie znaczy leżeć bezczynnie? Dramat. Oczywiście, że mam filmy włoskie, książki, naukę, kot mnie pilnuje, no ale... kurde. Jakim ja będę sportowym flakiem za 2 tygodnie...!

Do Grodziska jadę, ale kibicować Miszy i ojcu, więc zrobię fotorelację, jak się patrzy ;) Ech ;(
Kto będzie w pobliżu, zapraszam na kawę/herbatę. Nigdzie się nie wybieram do 20.06...

3 komentarze:

  1. Majko kochana!! mam nadzieję, że urlop do przeżycia i że nie nudzi Ci się jakoś strasznie! i oczywiście mam nadzieję, że z nogą lepiej i że już niedługo wystartujesz w jakimś maratonie!! :) jestem z Tobą duchem, gdyby nie to, że Poznań trochę daleko, to pewnie wprosiłabym się na kawę, obiad i winko;) no i jak tylko wrócisz do formy, to mam nadzieję, że widzimy się w Łodzi!! czekam niecierpliwie i ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. soon Łódź, soon, w sobotę Michał jedzie zawieźć pracę, obrona niedługo, damy znać. czy wciąż jest dla nas nocleg? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. no oczywiście że jest, co za pytanie!! :) czekam na wieści w takim razie!! :)

    OdpowiedzUsuń