run-log.com

poniedziałek, 21 listopada 2011

Zwrócona w stronę Molino

Nadrabiam zaległości. Cóż, mieliśmy ostatnio niefart filmowy. W czwartek wybraliśmy się do Muzy na "Flamenco, flamenco" Carlosa Saury i okazało się, że to pierwszy film w Muzie, podczas którego wychodzimy- w połowie. Nie sprawdziłam- przyznaję, ale... Ok, nigdy nie należałam do fanów flamenco- ani suknie, ani ten mocny makijaż, nigdy mnie nie przekonywały, choć samą umiejętność stepowania cenię bardzo wysoko. Nie wiedziałam niestety, że flamenco to też potworny, rozdzierający głowę jęk, bo śpiewem nie można tego nazwać. Teksty to okropność ("Cyganko, wypierz moją apaszkę"...), ale tu trzeba zaznaczyć, że nie znamy kontekstu kulturowego, a jednak na południu przywiązanie do ziemi jest większe, niż u nas (teksty w większości opiewały piękno Matki ziemi). Byłam przekonana, że to będzie dokument, ktoś coś opowie, a ja dowiem się ciekawych rzeczy dotyczących flamenco, historii i może właśnie coś o tym kontekście? Film Saury to połączenie kilkunastu występów wykonawców flamenco. Zero słowa, zero opowieści. Uciekliśmy z kina, za nami wyszli zresztą kolejni. Szkoda czasu.
Kolejnego dnia mieliśmy chęć na coś amerykańskiego, z dobrą obsadą. Wybór padł na "Stay", kiedy główny bohater, o skłonnościach samobójczych, zaczął przepowiadać przyszłość, wyłączyliśmy i wróciliśmy potulnie do "Dextera" na kolejne 2 odcinki. Nie znoszę Ryana Gossliga, naprawdę. W "Wysokich obcasach" przeczytałam, że teraz "każda kobieta chce być z Gossligiem, a każdy mężczyzna chce być Gossligiem". Nawet w WO zdarzają się takie bzdury, cóż... Już nie chciałam mu poświęcać więcej z mojego cennego czasu, ale pewnie to gwiazda "Zmierzchu" czy innych papek, ech.

Po Grand Prix nie mogło być inaczej- w końcu nadrobiliśmy "Gladiatora". Oczywiście, że bajeczka amerykańska, że ma wyciskać łzy i w ogóle. U nas nie wycisnął, ale świetnie zrobiony film, można podejrzeć Rzym, a na kiepski scenariusz przymknąć oko. Trochę za długi (prawie 3h), ale mimo wszystko polecam. Amerykanie potrafią, Ridley Scott szczególnie, mam do niego słabość. Właśnie! Na próżno szukać tam Włochów, rzecz jasna... ;)
Gdzieś po drodze obejrzeliśmy też, wielokrotnie polecany film Wesa Andersona "Pociąg do Darjeeling". Sam film nie był tak polecany, jak reżyser, którego J. bardzo lubi. Nie zachwycił, na co liczył nasz towarzysz popołudniowy (częsty ostatnio), ale wszystko w filmie zepsuł Clive Owen, którego oboje po prostu nie lubimy. Nic specjalnego nie można filmowi zarzucić, po prostu nie powalił. Do połowy trochę nudził, następnie dość niespodziewany dramat spowodował pewne ożywienie. Historia? Trzech braci, nie widziało się od dawna, spotyka się w pociągu. Podróżują po Indiach. Duży plus dla Adriana Brodyego. Za mało Murraya ;)

Kieślowski- wiecie, że od dawna miałam na niego ochotę. Postanowiliśmy zacząć od końca, czyli od "Trzech Kolorów". Po "Niebieskim" trudno będzie się któremukolwiek przebić. Dla mnie mistrzostwo: scenariusz, muzyka (Preisner to Preisner jednak), sam klimat, zbliżenia- tak charakterystyczne dla stanu duszy głównej bohaterki (koncentracja na pozornie nieistotnych rzeczach, mówi o tym sam reżyser w wywiadzie, dołączonym do filmy), sama Juliette Binoche, którą absolutnie uwielbiam od czasu "Nieznośnej lekkości bytu", aj! Przed nami dwa pozostałe kolory- dzisiaj w Kinie Apollo grają za 7zł "Czerwony", ale w ostatniej chwili zrezygnowaliśmy- cały weekend pisałam pracę magisterską (no, wyobraźcie sobie!) i tak się na nowo wkręciłam, że postanowiłam nie przerywać tego ponownego odzyskania rytmu.

O bieganiu nie piszę- tym razem kontuzjowana lewa noga, znowu piszczele... Dzisiaj biegłam/maszerowałam 5km, a tak to sporo ćwiczę i płaczę w niemocy i tęsknocie za normalnymi treningami.

Jeszcze krótko o Mariannie Pilot. Znamy ja z bloga o tym, jak kupowała z mężem dom w Toskanii. Śledzę niemal od początku, trudno mi wskazać blog, który od tak dawna na bieżąco czytam, czasem komentuję. Sama autorka też zagląda do mnie, co uważam za niezwykłe wyróżnienie. Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa- jej ojciec w tym roku został laureatem nagrody NIKE. Ale nie o tym miało być. W końcu, między przygotowywaniem orto i urządzaniem casa di contadine, Marianna wydała książkę. Przeczytałam jednym tchem, choć znam niemal wszystko, co tam zostało zawarte- to nic innego jak okrojony blog (mam wrażenie, że jednak kilku rzeczy nie czytałam wcześniej), ale... macie wrażenie, jakbyście naprawdę ją znali. Jakby te problemy były Wam znane (jasne, bo każdy z nas kupuje dom w Toskanii...) Jesteś taka bliska nam, kochającym Włochy, M., wiesz? ;) Cudownie się czyta, z prawdziwą przyjemnością sprezentuję Twoją książkę mojej mamie. Dziękuję Ci za te chwile przyjemności, których nam dostarczasz, pisząc o Molino!



Parola del giorno: arenato- zablokowany, zatrzymany (ang. stuck, stumped), przykład:

Stasera la professoressa di matematica ci ha dato degli esercizi molto difficili . Sono arenato! Non riesco a svolgerli!



3 komentarze:

  1. Co za niezwykle miłe słowa! Tak się cieszę, że książka Ci się podobała, zaglądam tu regularnie i wiem, że znalazła się w najlepszym towarzystwie. Mam nadzieję, że i mamie się spodoba. Dziękuję i biorę się do pracy, takie słowa uskrzydlają każdego autora:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Owen Wilson
    Już zostaw w spokoju biednego Clive'a Owen'a, który pewnie nawet tego filmu nie widział;)

    OdpowiedzUsuń