Są takie dni, kiedy muszę wyjść z domu. Sama. Rzadko, ale się zdarza. Taki dzień miałam w zeszłym tygodniu. Pokrążyłam w okolicach Starego Rynku rowerem, aż trafiłam do Bułki z Dziurką na ul. Wronieckiej. Wnętrze odstrasza: na ścianach naliczyłam 11 obrazów z jezusem lub marią, w różnych konfiguracjach. Na stolikach koronkowe obrusy, których nie znoszę. No ale wszyscy to miejsce chwalą, więc postanowiłam mimo wszystko zostać. Przekonała mnie też bardzo skromna karta, rzadko spotykane to w naszym kraju, a często daje gwarancję świeżych produktów. Wybrałam bajgla z łososiem wędzonym, czerwoną cebulą i rukolą. Pani zapytała, czy jednego, co dla mnie wskazywało na małą porcję i informację, że się nie najem. Średnio byłam przekonana do wszystkiego na miejscu, więc pomyślałam, że za 14zł spróbuję 1 sztukę, przynajmniej będę wiedziała, o co chodzi. Czekałam około 10-15 minut. Fantastycznie podane, a smak... Słuchajcie, ja tam wrócę, a Wam polecam serdecznie. Wyobraźcie sobie, że zjadłam tak szybko, że nawet nie zrobiłam zdjęcia! Było przepyszne i można to potraktować jako dość sycący lunch, więc zamawiajcie 1sztukę, bo to naprawdę jest niepozorne.
To mnie zachęciło, by zostać tam jeszcze na deser; wybrałam crumble z owocami leśnymi i lodami waniliowymi. Kulka lodowa była umieszczona w samym środku miski z gorącym crumble. Dostałam też bitą śmietanę, ale spróbowałam tylko trochę, jednak za ciężkie by to było w całości. Odrobinę za słodkie, nawet jak na deser, ale poza tym wyborne. I tym razem miałam refleks, pstryknęłam zdjęcie, tylko w bardzo słabej jakości, za co Was przepraszam. Crumble kosztował 12zł.
Przy okazji deseru, zapytałam kelnerkę, czy właściciel jest bardzo wierzący, bo sądząc po tych obrazach... Ona na to, że absolutnie nie, ale urządzając to miejsce, chcieli, by było w stylu "babcinym" i nieoczekiwanie dostali więcej obrazów, niż się spodziewali. Cóż, dla mnie za dużo, zdecydowanie, ale można zamknąć oczy i jeść lub zejść do sali w piwnicy, która jest urządzona w stylu wiejskim, już bardziej przystępnym.
To mnie zachęciło, by zostać tam jeszcze na deser; wybrałam crumble z owocami leśnymi i lodami waniliowymi. Kulka lodowa była umieszczona w samym środku miski z gorącym crumble. Dostałam też bitą śmietanę, ale spróbowałam tylko trochę, jednak za ciężkie by to było w całości. Odrobinę za słodkie, nawet jak na deser, ale poza tym wyborne. I tym razem miałam refleks, pstryknęłam zdjęcie, tylko w bardzo słabej jakości, za co Was przepraszam. Crumble kosztował 12zł.
Przy okazji deseru, zapytałam kelnerkę, czy właściciel jest bardzo wierzący, bo sądząc po tych obrazach... Ona na to, że absolutnie nie, ale urządzając to miejsce, chcieli, by było w stylu "babcinym" i nieoczekiwanie dostali więcej obrazów, niż się spodziewali. Cóż, dla mnie za dużo, zdecydowanie, ale można zamknąć oczy i jeść lub zejść do sali w piwnicy, która jest urządzona w stylu wiejskim, już bardziej przystępnym.
Skoro mowa o jedzeniu... Biegnę na krótki rozruch dzisiaj, a potem obiad: dzisiaj serwuję hiszpańską paellę z owocami morza. Przyszli zimni ogrodnicy, więc trzeba sobie jakoś wynagrodzić to, co widzimy za oknem (sza! napisałam to i zobaczyłam słońce! Może jednak nie jest tak źle?).
Wam też życzę dzisiaj kulinarnych przyjemności :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz