run-log.com

piątek, 12 marca 2010

la dolce vita ;)

Włoski w poniedziałek to było jakieś abstrakcyjne wydarzenie. No to od początku- pani Beata się wyrywała, że ma coś do zakomunikowania, po czym oświadczyła, że ma dzisiaj imieniny, więc upiekła placek z owocem! Znalazły się i serwetki, więc siedzieliśmy i w milczeniu pałaszowaliśmy to cudo (jaki delikatny! Jaki kruchy!), Mauro był wniebowzięty, hehe- wszak Sycylia słynie ze słodyczy (choćby lody Cassata, granita, cannolo siciliano (rolada z ricottą i pistacjami) czy cuddureddi (biszkopty nadziewane figową marmoladą), więc można było się spodziewać tylko pozytywnej reakcji. Zaczęłyśmy czytać opowiadanie, które było zadane do domu i kiedy przyszła moja kolej, dałam znać, ze będzie coś więcej, niż tylko opowiadanie ;) Krótko o treści- o kobiecie, która spotyka po kolei: człowieka śpiewającego "Lemon" U2, pana z psem, który jest na smyczy w cytrynki, sąsiadkę z kolczykami w kształcie cytryn, pana sprzedającego granitę o smaku cytrynowym, mijają naszą bohaterkę również żółte samochody- wszystko odczytuje jako jasny znak, że musi upiec cytrynowe babeczki, które.. wyciągnęłam z plecaka po przeczytaniu wszystkiego. Tak więc pozwoliłam wszystkim ochłonąć po słodyczy od p. Beaty i sama ruszyłam do ataku z muffinami ;) Tak, fajna lekcja ;) Nawet nasz Siciliano postanowił, że w takiej sytuacji to on z okazji swoich urodzin też coś przygotuje! Ciekawe..
A z muffinami było tak: miniony weekend spędziłam samotnie (pomijając sobotnią kolację z Susłami u Gaborów, czyli Kulturoznawcze Pizza Party), bo Michał był w Łodzi, więc postanowiłam przygotować coś specjalnego na jego powrót. Lubi wiele rzeczy, ale lasagne należy do tych najulubieńszych, więc jak już kupiłam naczynie żaroodporne, nie pozostało mi nic innego, jak uwierzyć we własne możliwości i zabrać się do dzieła. Chyba za mało beszamelu- pomijam, że zniknął.. Tak, posmarowałam starannie, podlałam wokół, a prawdopodobnie przeniknął do całości. Następnym razem skorzystam ze sznura od Mauro. I w ogóle jakoś tak "siadła". Hm, ale udało mi się dobrze przyprawić ;) Michałowi bardzo smakowała, a to jest najważniejsze, więc w sumie było ok, ale wierzę, że następnym razem będzie lepiej. Ale jak już spędziłam tyle czasu w kuchni, stwierdziłam, że można tez zrobić coś na deser, to może coś szybkiego, niezbyt wymagającego, jak muffinki? Pomyślałam o cytrynowych, ale jedyny przepis, jaki miałam, niezbyt mi się podobał, więc go ulepszyłam i oczywiście coś spieprzyłam, bo trochę za słodkie wyszły i trochę za dużo i nie takie puchate, jak zawsze. Ale w takim razie, pomyślałam, dlaczego by nie wziąć trochę babeczek na włoski? A może jeszcze napiszę cytrynowe opowiadanie, na koniec którego na stół wjadą cytrynowe muffiny? Tak też zrobiłam.
Do tego wszystkiego byłam absolutnie przekonana, że Agnieszka miała urodziny w piątek i było mi smutno, że jej nie złożyłam życzeń, więc przyniosłam jej banana na lekcję, a ona na to, że nie miała wcale swojego święta, ale jest jej bardzo miło, więc musiałam pomylić Agnieszki.. Nic to, najważniejsze, że się ucieszyła ;)Wróciłam do domu i.. czekał na mnie obiad. Pasta, oczywiście, z sosem napoli tym razem- Misza przygotował z okazji kobiecego święta i nawet mi lody kupił (wie, jak uwielbiam). Fajnie, fajnie było w poniedziałek ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz