Tak, zachciało nam się polskiego pola namiotowego, relaksu nad jeziorem. Phi. Wstaliśmy o 6, załadowaliśmy wszystko na rowery i ruszyliśmy. Zagadaliśmy się w drodze i przegapiliśmy skręt na dworzec, więc dojechaliśmy na miejsce 10 min przed odjazdem, a trzeba było jeszcze kupić bilety, znaleźć peron i wrzucić rowery do przedziału DLA ROWERÓW. Teoretycznie i według informacji- może i tak, ale w praktyce rowery znalazły się między przedziałami. Już wtedy podróż nie zapowiadała się jakoś optymistycznie- nasza podróż tym pociągiem miała się zakończyć we Wrześni, jednak dalej jechał on do Warszawy, wiózł m.in.uczestników Europride (nie, nie byli nadzy, hałaśliwi, aroganccy, nie dotykali się, nie całowali, po prostu dwóch młodych, może 19-20-letnich, gejów siedziało i czytało Gazetę Wyborczą. Najpierw łyse karki opluły gazetę, a następnie powtórzyli tę czynność, celując im w twarz. Wyzwiska sobie podaruję. Poszli po kondkuktora, który "przywołał do porządku" łysych, udzielając im pogadanki. A ja..pierwszy raz tak bardzo się wstydziłam, że się boję zareagować. Serio. Obrzydliwy to rodzaj strachu. Do soboty nie wiedziałam, jak bardzo obrzydliwy. Nie chcę już wracać do tego tematu. Żyję w strasznym, głupim kraju.
Podróż z Wrześni do Skorzęcina trwała 3,5h, w strasznym upale (34st w cieniu), z postojami co 8-10km. Potwornie gorąco. Jak dojechaliśmy, wybraliśmy miejsce i rozbiliśmy namiot, okazało się, że do łazienek jest baaardzo daleko, bo te obok nas ktoś spalił poprzedniej nocy. W sumie- patrząc na ludzi wokół nas- młodzi, z wódką w ręce, ledwo trzymający się na nogach, a było południe- tak, ten obrazek już powinien nam zapalić lampkę kontrolną, ale tak bardzo pragnęłam wykąpać się w jeziorze, a Michał tak się cieszył z wyjazdu, że nie rejestrowaliśmy tych obrazów, tak jak powinniśmy.
Zjedliśmy pizzę na pół i pobiegliśmy na plażę. Woda czysta (nawet coś w niej żyło, ryby w sensie), ale to nie miało dla mnie wielkiego znaczenia- przede wszystkim bardzo ciepła, po prostu wchodziłam ot tak, bez żadnego ochlapywania się i tzw przyzwyczajania się. Cudownie! Po 16 wróciliśmy do namiotu, zdrzemnęliśmy się trochę i postanowiliśmy iść po piwko i zagrać w kości, jak mamy w zwyczaju na wyjazdach. I jak zobaczyliśmy te grupy pijanych ludzi, lejące się wszędzie strumienie wódki, potwornie głośną pseudomuzykę, chamskie i aroganckie, rozwydrzone skupiska ludzi w okolicach 20 lat, to byliśmy naprawde przerażeni. Wypiliśmy po piwku, zagraliśmy partię w kości i poszliśmy spać ok 22. SPAĆ? Czy ja napisałam SPAĆ?! Nie wiem, czy razem 3 godziny snu by się uzbierały. Wrzaski, śpiewy i muzyka nie chciały ucichnąć. To nie włoskie pole namiotowe, gdzie po 21 już ludzie mówią ciszej, by nikomu nie przeszkadzać w wypoczynku. To Polska. Serdecznie witamy. Za 15 złotych pełen luksus: toalety? A jakże! Ciemno (światło późno w nocy włączyli), brudno, śmierdząco. Brak ciepłej wody. To samo w prysznicach. Chcesz się wykąpać w ciepłej wodzie? W budynku obok pani skasuje 5 zł i będzie ciepły natrysk. Chcesz umyć ręce po siku w ciepłej wodzie i przy świetle? W budynku obok ta sama pani skasuje 3 zł. S K A N D A L. Powiedziałam w takim razie, że pieprzę i myć się nie zamierzam. Jak śmierdząca przyjechałam, taka też stamtąd wyjechałam, z mocnym postanowieniem, by nigdy więcej tam nie wracać.
Około 3 się przebudziłam, po prostu musiałam iść do toalety, ale usłyszałam rozmowy pod namiotem ("kolejni się na dole piz...ają", "mam cię znowu uderzyć, szmato? nikim więcej nie jesteś" i na to błagalny płacz dziewczyny), obudziłam Michała i poprosiłam, by ze mną poszedł, bo najzwyczajniej w świecie się bałam. Położyliśmy się, cudem usnęliśmy, po czym obudziło mnie kolejne dudnienie muzyki. Pomyślałam, że fajnie, że udało nam się zasnąć, bo pewno jest 10. Zegarek wskazywał 5:34. Serio.
Podróż z Wrześni do Skorzęcina trwała 3,5h, w strasznym upale (34st w cieniu), z postojami co 8-10km. Potwornie gorąco. Jak dojechaliśmy, wybraliśmy miejsce i rozbiliśmy namiot, okazało się, że do łazienek jest baaardzo daleko, bo te obok nas ktoś spalił poprzedniej nocy. W sumie- patrząc na ludzi wokół nas- młodzi, z wódką w ręce, ledwo trzymający się na nogach, a było południe- tak, ten obrazek już powinien nam zapalić lampkę kontrolną, ale tak bardzo pragnęłam wykąpać się w jeziorze, a Michał tak się cieszył z wyjazdu, że nie rejestrowaliśmy tych obrazów, tak jak powinniśmy.
Zjedliśmy pizzę na pół i pobiegliśmy na plażę. Woda czysta (nawet coś w niej żyło, ryby w sensie), ale to nie miało dla mnie wielkiego znaczenia- przede wszystkim bardzo ciepła, po prostu wchodziłam ot tak, bez żadnego ochlapywania się i tzw przyzwyczajania się. Cudownie! Po 16 wróciliśmy do namiotu, zdrzemnęliśmy się trochę i postanowiliśmy iść po piwko i zagrać w kości, jak mamy w zwyczaju na wyjazdach. I jak zobaczyliśmy te grupy pijanych ludzi, lejące się wszędzie strumienie wódki, potwornie głośną pseudomuzykę, chamskie i aroganckie, rozwydrzone skupiska ludzi w okolicach 20 lat, to byliśmy naprawde przerażeni. Wypiliśmy po piwku, zagraliśmy partię w kości i poszliśmy spać ok 22. SPAĆ? Czy ja napisałam SPAĆ?! Nie wiem, czy razem 3 godziny snu by się uzbierały. Wrzaski, śpiewy i muzyka nie chciały ucichnąć. To nie włoskie pole namiotowe, gdzie po 21 już ludzie mówią ciszej, by nikomu nie przeszkadzać w wypoczynku. To Polska. Serdecznie witamy. Za 15 złotych pełen luksus: toalety? A jakże! Ciemno (światło późno w nocy włączyli), brudno, śmierdząco. Brak ciepłej wody. To samo w prysznicach. Chcesz się wykąpać w ciepłej wodzie? W budynku obok pani skasuje 5 zł i będzie ciepły natrysk. Chcesz umyć ręce po siku w ciepłej wodzie i przy świetle? W budynku obok ta sama pani skasuje 3 zł. S K A N D A L. Powiedziałam w takim razie, że pieprzę i myć się nie zamierzam. Jak śmierdząca przyjechałam, taka też stamtąd wyjechałam, z mocnym postanowieniem, by nigdy więcej tam nie wracać.
Około 3 się przebudziłam, po prostu musiałam iść do toalety, ale usłyszałam rozmowy pod namiotem ("kolejni się na dole piz...ają", "mam cię znowu uderzyć, szmato? nikim więcej nie jesteś" i na to błagalny płacz dziewczyny), obudziłam Michała i poprosiłam, by ze mną poszedł, bo najzwyczajniej w świecie się bałam. Położyliśmy się, cudem usnęliśmy, po czym obudziło mnie kolejne dudnienie muzyki. Pomyślałam, że fajnie, że udało nam się zasnąć, bo pewno jest 10. Zegarek wskazywał 5:34. Serio.
Spakowaliśmy się szybciej, niż chcieliśmy i wyjechaliśmy dużo wcześniej. Woleliśmy spędzić ponad godzinę na dworcu we Wrześni, niż w Skorzęcinie. Z racji, że mieliśmy tyle czasu, postanowiliśmy zatrzymywać się częściej, choćby na rozgrzewającą herbatkę za 2 zł (z 34 temperatura spadła do 23stopni, a my w krótkich rzeczach, na zimnym, porywistym wietrze..) w (uwaga, włoski akcent musi się ZAWSZE pojawić) Gelato Italiano ;) Pani z tej kawiarenki powiedziała nam, że do Skorzęcina zjeżdża teraz całe penerstwo i ona dużo bardziej poleca Powidz, w którym można się spokojnie wyspać, nie ma hałasów itd. No i jest 5 km przed Skorzęcinem.. Siedzieliśmy też chwilę na łące w Grzybowie, tuż pod bocianim gniazdem (aż 4 sztuki w środku!), uniknęliśmy kary w pociągu powrotnym (pani sprzedała nam niewłaściwe bilety lub my wsiedliśmy do złego pociągu, już sama nie wiem. W każdym razie konduktor zlitował się i nie tylko nie dał mandatu, ale i nie sprzedał nowych biletów- wszystko było okraszone moimi jękami "O jezu, Michał, ale czy my mamy pieniądze?!" ale to nic, udało się ;), a na koniec, na dworcu w Poznaniu spotkaliśmy Martę z sekretariatu Dante Alighieri (kolejny włoski akcent!), która początkowo mnie nie poznała. A później dziwiła się, że taki mały namiot mamy, otóż Szanowna Marto, nie taki on mały, bo nasz namiot ma przeznaczenie 3+1, jest po prostu fantastycznie złożony i niebywale lekki ;) no i miejscowość WÓDKI- cudowne. Jak bardzo związane z miejsce, gdzie spędziliśmy noc. Do 2 WÓDKI aż chce się dopisać PROSZĘ. Dojechaliśmy po 18 do domu i wśród krzyków wyzywającego nas kota, ugotowaliśmy pasta napoli (już sami wiecie, że to akcent włoski numer 3.).
I tyle. A, opaliłam się troszkę i wykąpałam w jeziorze. Nasze rowery przeszły pomyślnie crash test, jeśli chodzi o podróż z namiotem. Przejechaliśmy 80km. Graliśmy w kości i jak zawsze walczyliśmy o przykrycie przez sen. Wracaliśmy z uśmiechami- szczęśliwi, bo to była nasza pierwsza wspólna noc poza domem i to naprawdę fantastyczne uczucie, kiedy wracamy do domu, gdzie czeka na nas, krzycząc wniebogłosy z wyrzutem, jakby pytał, gdzie byliśmy. W sumie to fajnie było. Fajnie, bo razem.
I tyle. A, opaliłam się troszkę i wykąpałam w jeziorze. Nasze rowery przeszły pomyślnie crash test, jeśli chodzi o podróż z namiotem. Przejechaliśmy 80km. Graliśmy w kości i jak zawsze walczyliśmy o przykrycie przez sen. Wracaliśmy z uśmiechami- szczęśliwi, bo to była nasza pierwsza wspólna noc poza domem i to naprawdę fantastyczne uczucie, kiedy wracamy do domu, gdzie czeka na nas, krzycząc wniebogłosy z wyrzutem, jakby pytał, gdzie byliśmy. W sumie to fajnie było. Fajnie, bo razem.
ps. Bezcenne: Michał w sobotę o 22, gdy kolejne pijane małolaty nas minęły "Właściwie dobrze, że tu przyjechaliśmy, bo takie wyjazdy mobilizują mnie, by więcej pracować, lepiej zarabiać i jeździć jednak za granicę."
EDIT: zapomniałam o najważniejszym: stuknął TYSIĄC na liczniku w tym sezonie ;))
EDIT: zapomniałam o najważniejszym: stuknął TYSIĄC na liczniku w tym sezonie ;))
:)))) Moral z tego plynie taki - najlepiej nocowac na dziko z dala od wszystkiego i wszystkich!
OdpowiedzUsuń