run-log.com

czwartek, 29 lipca 2010

Ho fame! *


Nie samym kinem człowiek żyje, nawet na festiwalu filmowym ;) Dlatego krótko o dwóch nowych miejscach, które odkryliśmy. I jednym sprawdzonym.
W piątek rano zjedliśmy w kinie po bułce, zagryzając ją kabanosem (to było nasze drugie śniadanie, po wyjściu od
Piotra), na obiad zjedliśmy kebaba na pół, o którym mówić więcej nie zamierzam, bo nie był wart uwagi, jak to zwykle zresztą kebab. Ale jedliśmy na pół, by się nie najeść za bardzo, bo wtedy zasnęlibyśmy w kinie (doświadczenie z ostatnich festiwali), więc postanowiliśmy jeść mało, a często, raczej takie mini-obiady. Wieczorem, po przyjeździe Susłów, poszliśmy do STP i to już jest godne uwagi. Obowiązuje tam zasada "kilogram jedzenia kosztuje 14zł, nakładasz co chcesz i ile chcesz", coś jak amerykańska stołówka- przesuwasz się do przodu z talerzem, na który nakładasz wszystko, na co tylko masz chęć, a na końcu pani waży Twój obiad i płacisz odpowiednio. O ile 14 zł to nie jakaś bardzo niska cena, a jedynie rozsądna za domowy obiad, o tyle w ostatniej godzinie otwarcia lokalu (20-21) cena jest niższa o 50 % i wtedy jest tam naprawdę sporo ludzi! (poza ta godziną można jeszcze korzystać ze zniżki studenckiej 20%) Oczywiście chciałam nałożyć sobie wszystko na talerz, nie mogąc się zdecydować. Znając swoją skłonność do poznawania jak największej ilości smaków, postanowiłam, że nałożę najważniejsze dla mnie rzeczy, w małych porcjach, by się jak najwięcej zmieściło. Nie pamiętam dokładnie, co wtedy nałożyłam, ale na pewno garść zapiekanego makaronu, panierowaną rybę, sałatkę z arbuza. Za to w niedzielę już zaszalałam: zapiekany makaron, naleśnik ze szpinakiem, szpinak w liściach, 3 pierogi ruskie, sałatka z szynką i kukurydzą, placek ziemniaczany, panierowana ryba i od Michała jeszcze (u mnie się nie mieściło już, poza tym braliśmy różne rzeczy i dzieliliśmy się, by spróbować wielu, nasz stary trick- nigdy nie bierzemy tego samego w restauracjach, tylko dzielimy się tymi różnymi daniami) zraz oraz naleśnik na słodko- z musem jagodowym. Za dużo, było dużo za dużo, dlatego trzeba było iść na piwo, by jedzenie się "ułożyło" przed kolejnym seansem.
I to jest drugie miejsce, o którym chciałam wspomnieć. Czekając na gorzej, niż średniego kebaba, czytaliśmy, co tylko nam wpadło w ręce, jak to mam w zwyczaju. I cóż, trafiła mi się jedna z darmowych miejskich gazetek typu "Aktivist", w której był wywiad z Natalią Grosiak, którą znamy i bardzo lubimy m.in. z Mikromusic. Natalia jest z Wrocławia i polecała różne miejsca, jedno z nich wybraliśmy na to, w którym zatrzymamy się na piwo. MLECZARNIA, na ul. Włodkowica, tuż za Czekoladziarnią i Ubieralnią. Szczęśliwie mieli ogródek (w niedzielę słońce postanowiło nas zaszczycić swoją obecnością...w końcu). Nie wiem, jak jest zazwyczaj, ale ufam, że trochę, jak w naszej poznańskiej Kawce na Wronieckiej, bo gdy my byliśmy, klubokawiarnia została opanowana przez festiwalowiczów. Oczywiście- fajnie, ale trochę żałowałam, że nawet na moment nie mogę uciec od tego i wpaść w ramiona Wrocławia. Wciąż trzymały mnie dłonie Romana Gutka i jego festiwalu. Nawet w Mleczarni. Czemu ja się właściwie dziwię, skoro na ENH przyjechało tylu ludz9?

A ostatnia miejscówka z cyklu "jak zjeść dobrze i niedrogo" to typowa pizzeria-restauracja, ale o niewygórowanych
cenach "Pod zielonym kogutem" , tuż obok Mediateki (centrum festiwalowe). Znamy to miejsce jeszcze z 2007 roku, dla nas to pizza time, gdy tam przechodzimy, ponieważ jako jedyni we Wrocławiu podają pizzę na chlebowym spodzie. Taka ciekawostka, smaczna ciekawostka. W tym roku nie zrobiła na mnie już takiego wrażenia, jak za pierwszym razem, ale może w międzyczasie zmieniły mi się kubki smakowe (wszak następuje to co 7 lat), albo po prostu wyrobił mi się smak ;) Byliśmy z Susłami, pamiętałam, że wzięliśmy kiedyś pizzę na pół i nie najedliśmy się, ale po całej byłoby za dużo, więc zdecydowaliśmy się na 3 różne i wymianę. Chyba najlepsza była z salami i papryczkami pepperoni. Ceny? Ok 14zł za pizzę, więc tak, jak wszędzie. Ale największą niespodzianką było to, że wyszłam z lokalu z płytą "Męska muzyka". Kiedy poszłam do toalety, czytałam, jak zawsze, wszystko po drodze i wpadła mi w oko informacja "Za 4 żywce otrzymasz płytę", nie miałam zamiaru tego tak zostawić, skoro kufle po 4 właśnie żywcach stały na naszym stoliku i zagadnęłam kelnerkę. Szybko pobiegła po płytę, yeah! ;)
Tam już nie zdążyliśmy, ale następnym razem nie pogardzę czekoladą ;) 
Ach, jeszcze coś, w październiku jedziemy na 2,5 dnia (w piątek po pracy i zostajemy na weekend) na pierwszy Festiwal Kina Amerykańskiego. Też Gutek organizuje, też we Wrocławiu, też z Susłami jedziemy ;)

 ps. Na samym początku zdjęcie rynku wrocławskiego, oczywiście



 * Ho fame- jestem głodna 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz