run-log.com

czwartek, 5 sierpnia 2010

Wielkie żarcie

I po feście, drugiej, tym razem u mnie. Michał, jedyny mężczyzna w naszym sobotnim gronie, śmieje się, że on już dobrze wie, po co te nasze spotkania są. Pod pretekstem powtórki z włoskiego, spotykamy się, by jeść! Coś w tym jest, bo padło zaledwie kilka słów w tym ukochanym dla nas języku, hehe, a jedzenia było tyle, że.. w niedzielę mieliśmy naprawdę królewskie śniadanie ;)
Pierwsza przyszła Agnieszka, razem z Anią (ex- uczennica Dante, uczy się włoskiego od 9 lat- szacunek, moi drodzy!), Agnese, dosłownie na wylocie do Rzymu, przywitała nas winogronami, wyjątkowo smacznymi, jak na tę porę. Ania natomiast przyniosła foccacię z oliwkami i suszonymi pomidorami, o której na koniec zapomnieliśmy.. Wstyd nam bardzo i jeszcze raz przepraszamy.. zjedliśmy całą na śniadanie, maczając po kawałku w oliwie (zważę się może gdzieś za 2 miesiące..), była przepyszna! Jeszcze raz dziękujemy i przepraszamy za niedopatrzenie. Ale to wszystko przez Was, bo jedzenia było naprawdę dużo!
Następnie Ela z Mirką. Ela przywiozła pomidory i mozzarellę, przygotowując później świeżą caprese, przytargała też małego, ale dość ciężkiego arbuza, o którym też na koniec zapomnieliśmy, ale się nie zmarnował- zjedliśmy go wczoraj, 4 dni walczyliśmy. Czuję się, jak arbuz ;) No i ser! Ela przyniosła fantastyczny litewski ser! Dziugas- dziwna nazwa, ale ser przedni!
Mirce należy się osobny rozdział- i to nie na jakimś blogu, tylko w książce, hehe. Mam nadzieję, że niczego nie pominę. Przede wszystkim przywiozła zrobioną przez siebie zapiekankę bakłażanowo-pomidorową (skąd wiedziała, że bakłażany po prostu uwielbiam?!), któą zjadłyśmy na samym początku, pycha! Poza tym kosz pełen wszystkiego- nie tylko bukiecik z ziół z jej ogrodu (do ususzenia, pachnie obłędnie!), ale pamiętała, że lubimy piwo, więc dostaliśmy ten napój pięknie opakowany (nie zapominajmy, że Mirka dba o estetykę wszystkiego w nadrobniejszym calu, zajmuje się decoupagem, sami więc rozumiecie, że nawet puszka piwa nie mogła być po prostu puszką piwa), w koszyku znalazły się też grissini (kto we Włoszech nie był, może nie wiedzieć, że to takie grube paluszki, które można przegryzać za darmo w każdej restauracji, w oczekiwaniu na posiłek) i piękna tabliczka do zawieszenie i ozdobienia..czego? No właśnie. Boję się włożyć cokolwiek, by jej nie zepsuć, nie zniszczyć, czy nie może wisieć na ścianie w takiej postaci, w jakiej ją dostałam? ;)
Zagadką do dziś jest dla mnie, kto przyniósł ciasteczka z orzeszkami, przepyszne, również zapomniane- przepraszamy, znowu przepraszamy. Zrzucamy to na karb braku doświadczenia w przyjmowaniu więcej niż 5 osób ;) Poza tym Michał wciąż jestw  ciężkim szoku, ile jedzenia wszystkie przyniosłyście, więc on się nie dziwi, że o czymś zapomnieliśmy, bo sam był najedzony jeszcze następnego dnia rano;)
A ja rzuciłam się na coś, co trudno wymówić (pissaladiere z anchois) oraz na coś, czego na nikt nigdy nie próbował (ciasteczka z karmelizowanym bekonem i kawałkami czekolady). Oba przepisy mam stąd i stąd- autorce bloga bardzo dziękuję za wsparcie mailowe przed imprezą i wszelkie rady ;)

 Pissaladiere to właściwie tarto- pizza po prostu. Nie wiem, na czym polegał mój błąd, ale ciasto chyba tak żółte nie miało być (kurkumy dałam według przepisu), no i spodziewałam się, że będzie bardziej kruche, tymczasem trzeba było się napracować z krojeniem, więc następnym razem chyba zrobię tradycyjną tartę po prostu.
A ciasteczka... Cóż, samo hasło "ciasteczka z bekonem i czekoladą" wywołują mieszane uczucia, prawda? Nie wyglądają też jakoś olśniewająco, ale smakują ok, chociaż wielką fanką ich chyba nie zostanę, ale rzeczywiście smaki się nie gryzą tak, jakby się mogło wydawać. Tylko następnym razem co najmniej 1/3 cukru mniej dam (jak zawsze za słodkie, my chyba jesteśmy dziwni z Michałem, zawsze dajemy mniej cukru, niż w przepisach) i może trochę mniej bekonu, albo pokroję jeszcze drobniej po prostu.
Poza tym Montepulciano za 9,99zł i Bardolino za 8,99zł- kocham Lidla. To pierwsze było zbyt młode, ale nie narzekajmy (Misza to od razu mówił, że "to wino to jakieś nieporozumienie", ale czego oczekiwać za tę cenę, czasem może się zdarzyć z bąbelkami), poza tym przy tej ilości jedzenia po prostu trzeba było pić wino ;)
Czy na pewno o niczym nie zapomniałam? Proszę się upomnieć i mnie zganić, jeśli coś mi umknęło. 

Z tego wszystkiego nawet kawy nie wypiłyśmy, heh.
Czy ktoś pamięta, w jakim celu miałyśmy się spotykać latem? Tak, właśnie po to, by powtarzać włoski, ewentualnie czegoś nowego się uczyć. A my się spotykamy, by porozmawiać i zjeść, jak to podsumował Michał. Czy jednak taki charakter naszych spotkań odbiega od pielęgnacji zainteresowań kulturą włoską? Myślę, że ani trochę ;)
Było tak fajnie, że już w połowie imprezy żałowałam, że musi się skończyć. Jeszcze raz wszystkim bardzo dziękuję, było fantastycznie ;)
A kot był oczywiście gwiazdą ;)


Agnieszkę żegnałyśmy, życząc jej powodzenia w Rzymie, chociaż na pewno sobie poradzi i bez naszych życzeń. Będzie mi jej brakowało na kolejnych lekcjach włoskiego. Mam jednak nadzieję, że zobaczymy się wkrótce i kto wie...może właśnie w Rzymie? ;>

A w niedzielę, ledwo się obudziliśmy, zjedliśmy foccaccię, Majka się przebiegła, a później popedałowaliśmy do Lubonia, na grilla. Zjadłam 3 wielkie kiełbasy. Czuję się trochę ciężka po tym weekendzie ;)

4 komentarze:

  1. Cieszę się, że spotkanie było udane i wszyscy są zadowoleni :)

    pozdrawiam,
    Paula

    OdpowiedzUsuń
  2. He,he to już podwójnie mnie przeprosiłaś Majka bo te ciastka to ja przyniosłam, ale niestety to nie ja je piekłam, ale cieszę się, że Wam smakowały ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dobrze znaleźć osobę, która kocha Italię równie mocno, jak ja ;)

    Dopiero zaczynam czytać Twojego bloga więc mam pytanie: byłaś kiedyś w Italii ? jeśli tak w gdzie ?

    Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń
  4. 13 razy, prawie za każdym razem w innym regionie, więc byłam prawie wszędzie ;)
    pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń