Często chcę się podzielić czymś, co czytam. Dzisiaj spisałam dla Was kawałek. Nie jestem fanką Tokarczuk. Czytam ją, by być na bieżąco z polską literaturą, no i jest zjadliwa, a polska literatura rzadko taką dla mnie jest. Nie mam na myśli, oczywiście, mojego mistrza, Jarosława Iwaszkiewicza, to absolutny wyjątek. I jeszcze kilka się znajdzie, jak np. Prus.
Fragment "Domu dziennego, domu nocnego" Olgi Tokarczuk:
"(...) Myślałam o słowach, które są niesprawiedliwe pewnie dlatego, że wyrastają z nierówno i niechlujnie podzielonego świata. Co jest żeńskim odpowiednikiem słowa "męstwo"? "Żeństwo"? Jak nazwać w kobiecie tę cnotę, żeby nie przekreślać jej płci? Nie istnieje żeński odpowiednik słów "Starzec" czy "mędrzec". Stara kobieta to staruszka lub starucha, jakby w starzeniu się kobiet nie było żadnej dostojności, żadnego patosu, jakby stara kobieta nie mogła być mądra. Co najwyżej można powiedzieć o niej "wiedźma" i zaznaczyć, że pochodzi od "wiedzieć". Ale i tak będzie to obraz złośliwej staruchy o obwisłych piersiach i brzuchu niezdolnym do rodzenia, istoty szalonej ze złości do świata, choć potężnej. Stary mężczyzna może być mądrym i dostojnym starcem, mędrcem. Żeby powiedzieć coś podobnego o kobiecie, trzeba kluczyć, omawiać, opisywać- stara mądra kobieta. A i tak brzmi to na tyle podniośle, że staje się podejrzane. Ale najbardziej niepokoi mnie słowo "usynowić", bo nie istnieje "ucórzenie". Bóg usynowił człowieka.(...)".
Skoro już przy polskiej literaturze jesteśmy- dopiero skończyłam "Jadąc do Babadag" Andrzeja Stasiuka, a już Radio Merkury zaserwowało nam wywiad z pisarzem; fajnie, dość niecodziennie mówi o podróżach, posłuchajcie TU. "Świat mi sprawia przyjemność"- mnie też ;)
A jutro wieczorem panieński psiapsióły z podstawówki. Będzie dużo tequili, dużo wódki, a później w modnym klubie, w wynajętej sali zaprezentuje się opłacony przez nas streaptizer. Nie z mojej inicjatywy. Nie wiem sama, czego się spodziewać, bo jeszcze nie byłam na takiej imprezie, ma nas być sporo.Bo ja bym chciała chyba inny panieński. Po prostu rundka piwno-tequilowo-mohjitowa po fajnych miejscach, babski wieczór. Rozmowy o życiu i seksie. I do domu. Wiem, wiem, ten wynajęty pan to ma być taki element imprezowy i zabawny- moda, która nie chce przejść. Eeeee tam. Ja jestem nudziarą jednak. Chyba dobrze się napiję, zasnę w kącie i otworzę jedno oko, gdy już będą widoczne zgrabne pośladki wygimnastykowanego pana. Kiedy już wyprawimy Monikę do ślubu, wrócę do domu, do ciepłego łóżka, w którym będzie czekał na mnie pan, którego pośladki lubię najbardziej. A nie żadnego streaptizera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz