run-log.com

środa, 17 listopada 2010

Ochrzczeni

Pięć treningów w listopadzie nie dały takich efektów, jakich się spodziewałam. Trochę jestem rozczarowana, do końca listopada miałam biegać 5 km z dużym luzem, a jestem ledwo w połowie i to nie tak daleko, jak powinnam być. Miałam ostatnio problemy z nogami (jak zawsze na początku sezonu- odczuwalny ból piszczeli i okolic Achillesa), dlatego treningi były rzadsze, niż powinny, ale między nimi dużo się rozciągam i czasem wbiegam na nasze 8. piętro ;)
Wiem, że mam jeszcze dużo czasu do startu (4,5 miesiąca), ale założyłam, że po tym biegu wezmę tylko 1 dzień wolnego
na dojście do siebie i że nie padnę na twarz po 22 km, że będzie to jakiś wysiłek, ale nie ponad moje siły. Wydawało mi się, że mój plan treningowy nie jest morderczy, nie przeciąży mnie. A mimo wszystko nie jest tak, jak chciałam. Czy to kwestia chorowania przez 1,5 miesiąca i 2 antybiotyków? Czy rzeczywiście mogłam aż tak osłabić organizm? Czy w takim razie dam radę? No nic. Biegam dalej, jeśli tylko nie wieje i nie pada- 3 razy w tygodniu (przy złej pogodzie 2 razy). Jem dużo makaronu, ryżu, kaszy, sporo surówek. Codziennie tran i jabłko. (I nie boli gardło od tygodnia! Już chyba się pozbyłam, ale wciąż uważam) Zobaczymy. Michał mówi, że to wszystko jest normalne i że jest ok jego zdaniem, tylko ja jak zwykle jestem niecierpliwa i chciałabym przebiec półmaraton po 2 tygodniach przygotowań. Hm, no to zobaczymy.
W czwartek widzieliśmy w Muzie "Zwiąż mnie" Almodovara, jeden z jego najlepszych filmów, choć ręka reżysera nie była wtedy jeszcze tak pewna (bodaj 1993 r.), ale młody Banderas, który zazwyczaj mnie nie zachwyca, tutaj dał radę. Naciągana historia trochę (główna bohaterka zakochuje się w swoim porywaczu), ale wszystkie filmy Almodovara są na granicy kiczu, więc jemu takie rzeczy wybaczamy. Później widzieliśmy też "Trzy dni kondora" Sidneya Pollacka (m.in Robert Redford i Faye Dunaway, ale tak w ogóle obsada taka, że głowa boli!) i powoli wyrasta on na naszego ulubionego reżysera. Byliśmy zachwyceni, podobnie jak po "Czyż nie dobija się koni?" z Jane Fondą. Potwierdza się zasada, że dobry film sensacyjny nie musi mieć 20 pościgów i strzelanin, tylko przede wszystkim dobrą fabułę, ciekawą historię. A do tego, jak u Pollacka, trochę moralizatorstwa. Weekend zakończyliśmy tegorocznym oscarowym zwycięzcą za reżyserię, czyli "The Hurt Locker", surowy, pełen minimal, wojna w Iraku- historia kilku saperów. BARDZO dobry, naprawdę- nie lubię specjalnie filmów wojennych, książki o tej tematyce też raczej dawkuję i poza Hemingwayem rzadko kto jest dla mnie do strawienia, ale tu mamy wyjątek. Polecamy. Wszystkie wymienione filmy. Pod tytułami kryją się trailery.
A w poniedziałek widzieliśmy "Chrzest" Marcina Wrony w Apollo, w ramach promocji 1 bilet dla 2 osób (fajnie, że tym razem namówiliśmy znajomych, by nam towarzyszyli w poniedziałek!). Mam krytyczny stosunek do polskiego kina, szczególnie polskiego. Skarby jak "Rewers" zdarzają się raz na 10 lat. Nie kręcimy dobrych filmów, no, nie wiem, w czym leży problem, może w tym. Mamy dobrych aktorów, ale chyba wciąż im za mało płacą, więc aby przeżyć, grają w serialach, często poniżej przeciętnej. I uwaga, Polańskiego (uwielbiam, szczególnie jego pierwsze filmy) nie zaliczam do twórców polskiego kina, od dawna kręci filmy europejskie, z polską nie mające wiele wspólnego. Powstają poza naszym krajem, on juz do nas nie należy- do tego chłamu, który się u nas robi. A jak Agnieszka Holland zrobiła naprawdę zajebisty serial "Ekipa", to miał średnią popularność. No nie rozumiem tego zupełnie.
Ale do czego zmierzam. "Chrzest" i "Rewers" to perełki, które- mam nadzieję- będą się teraz zdarzały częściej. Świetny montaż, reżyseria (z Wrony będą jeszcze ludzie, mówię Wam)m aktorstwo i co się rzadko zdarza- doskonale dobrali gęby, a mamy z tym w Polsce problem. Świetnie, do końca, trzymał w napięciu. Poza tym byłam w szoku, że w żadną stronę nie było przegięcia. Bo w polskich filmach mamy tak, że nie ma klasy średniej, tylko ludzie albo są tak biedni, że po wyjściu z kina mamy depresję, albo tak bogaci, że myślimy tylko o tym, że na pewno nigdy tego nie osiągniemy. A tu było wszystko ok. Można się oczywiście przyczepić do kilku rzeczy, ale nic nie było aż tak rażące, by o tym mówić. 8/10. Bardzo polecamy!
Idę spać, o. Może jutro nie będzie już padać...
A na początku zdjęcie, które przypomina mi pierwsze dni w Levanto- w Ligurii, tuż obok Cinque Terre. Codziennie do śniadania kupowaliśmy "coś". Tym razem była to świeża figa, tak się złożyło, że moja pierwsza w życiu (suszone pożeram w nieprzyzwoitych ilościach od lat). Umarłam z rozkoszy- uwielbiam świeże figi! 
Jeszcze 8 miesięcy do urlopu we Włoszech...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz