run-log.com

środa, 29 grudnia 2010

Update poświąteczny

Ok, w końcu się naprawdę wzięłam za magisterkę. Do 8. stycznia miałam oddać 2 rozdziały, oddam oczywiście tylko jeden, ale chciałabym go wysłać do końca grudnia, by dać pani promotor czas na 3000000000000 poprawek. Za mną pierwsze 2 strony. Jeszcze jakieś 10, bym mogła dopiero przebąkiwać o pierwszym rozdziale. Długo utrzymywałam, że chcę się bronić we wrześniu, ale skoro wszyscy nalegają na czerwiec, to może jakimś cudem się uda? Byłoby fajnie być na wakacjach już z MA, wiadomo. Gdzieś po drodze jeszcze muszę zdać warunek z filozofii, hehe. Ale nie takie rzeczy miałam na głowie i dawałam radę. Nieustannie wierzę w swoje nieustające szczęście ;)

Miniony tydzień to czas wigilii firmowo-różnorakich, zakończony ta właściwą. Tych pierwszych u mnie nie ma- chyba dlatego, że firma za duża, a my- pracownicy- rozsiani po różnych oddziałach w Poznaniu. Na wigilii dla przyjaciół byłam w poniedziałek, tydzień temu- był barszcz, uszka, kapusta z grzybami, kulebiak, sałatki, serniki, moja tarta z brzoskwiniami, wino i przyjaciele. Było pięknie, ale główną gwiazdą pozostała, rzecz jasna 1,5- roczna Ula! Ona właśnie zjadła widoczny na zdjęciu kawałek tarty dzień później na śniadanie ;)
A w środę mieliśmy wigilię włoską, w Dante Alighieri. Niezawodna w temacie Ela przyniosła Prosecco, ja pierniki, a Ania raczyła nas ptasim mleczkiem i quizem dotyczącym świąt we Włoszech.

Za nami pierwsze święta, mieszkając razem. Postanowiliśmy podzielić rodziców jakoś sprawiedliwie naszym towarzystwem, dlatego w piątek spędzaliśmy wigilię u moich, a w sobotę, po przedłużającym się śniadaniu, pojechaliśmy na obiad do rodziców Michała, by wieczorem wylądować u nas i spędzić niedzielę w spokoju, z kotem ;)
Zrobiłam barszcz i kompot z suszu- dwa debiuty. Michał się zajadał (czy może zapijał?), więc moja radość nie zna granic, serio. Szczególnie, że nie jest fanem barszczu. Może jednak będą ze mnie ludzie w kucharzeniu?

Bajka pokochała choinkę- znosi pod nią wszystkie możliwe skarby, chowając je tam. Od jedzenia zaczynając, a na moich skarpetkach kończąc. Bosko. Ale i tak cieszymy się, że nie ma takiego dramatu, jak w świątecznym odci nku Simon's Cat ;)

W najbliższy czwartek w Muzie, za 5zł, "Jestem miłością" ("Io sono l'amore"), mam nadzieję, że chociaż niektórzy z Was zostali w Poznaniu i znajdą chwilę przed imprezą sylwestrową, by zobaczyć ten chwalony wszędzie film, oczywiście włoski ;) Bilety kupiłam w poniedziałek, podobno coś jeszcze zostało. 
A wczoraj byliśmy na "Pogrzebanym" w Multikinie- znajomy podarował nam darmowe wejściówki do wykorzystania w tym roku, więc trzeba było zrobić z nich właściwy użytek. Po wyjściu z seansu mieliśmy dziwnie klaustrofobiczne uczucie, ale szybko minęło. Film na raz. Całość dzieje się w trumnie, ale nie nudzi. Bez fajerwerków, do kina raczej nie warto.
"Maratończyk"- artykuł Tomasza Lisa w ostatnim "Wproście" (niewielki fragment TU, dotyczący jego startu w ateńskim maratonie, w kończącym się właśnie roku. Odkąd Lis zarządza tym tygodnikiem, nie jest już prawicowy i da się go nawet czytać;) Choć największą sympatią darzę mimo wszystko "Politykę" i "Newsweeka", które kupuję na przemian. W każdym razie ten właśnie artykuł natchnął mnie i skłonił trochę do refleksji. W grudniu treningów: zero. Najpierw znowu gardło, więc wolałam chuchać na zimne, a później było -15 stopni w dzień, więc odpuściłam. W tym tygodniu wróciłam do- najpierw wzmacniających- treningów. Czyli znowu wbiegam na 8. piętro do domu raz dziennie i na 5. piętro do toalety w pracy (może ograniczę się do 2x dziennie)- a to tylko w tym tygodniu, bo chwilowo jestem w innym biurze. Poza tym skakanka i rozciąganie, do tego steper, a jak tylko puszczą mrozy (dziś rano znowu było -15, odczuwalna dużo niższa), biegam znowu. Bo zima podobno szybko sobie pójdzie, niektórzy mówią już o połowie lutego, a inni, że obecne mrozy to jej ostatnie tak mocne tchnienie. Widzicie, podczas obiadu w sobotę Michał zapytał mnie, czy wciąż walczę o półmaraton. Oczywiście, że tak! Mam jeszcze pełne 3 miesiące, obsuwa grudniowa była niejako zaplanowana, bo spodziewałam się ataku Pani Zimy, więc wszystko pod kontrolą. A że niedobrze zaczynać coś 1.go, w poniedziałek lub na początku miesiąca, nie mówiąc już o nowym roku, to zaczęłam we wtorek- wczoraj ;)

Macie jakieś postanowienia noworoczne? Ja chyba jak co roku: więcej czytać, więcej oglądać, żyć spokojniej, nie tracić tak wiele czasu na bzdury. Do listy dopisuję półmaraton. Co najmniej jeden, niekoniecznie poznański. W tym roku przebiegnę, już na pewno. Na razie obstawiam ten kwietniowy u nas, ale mamy też czerwcowy w Grodzisku Wielkopolskim oraz wrześniowy w Pile. Szeroko i daleko mierzę? Chyba już czas stawiać sobie wyższe cele. No i rower. Marzę o 2500km, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że może być ciężko, bo 2010 zakończyłam z wynikiem bodaj 1500 km. Wiem, nic specjalnego, ale głównie jeżdżę do pracy, no i jak do tego dorzucę bieganie, to czasem nogi naprawdę chciały odpocząć. I tyle z postanowień. W grudniu 2011 możecie mnie z tego rozliczyć ;)

To jeszcze może partia rumikub, winko i z książką do łóżka- dziś wcześnie spać, może uda się zasnąć przed północą .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz