run-log.com

wtorek, 15 marca 2011

1819

Ekipa nam się wykrusza powoli. Ojciec ma tajemniczy ból pod łopatką od 2 tygodni, więc zastanawia się, czy nie odpuścić, a Michała boli kolano, też już dość długo. Mój trening, ten długi-najważniejszy- w niedzielę się nie odbył, czego mogliście się spodziewać nie widząc nowego wpisu. Przez tę cholerną kość piszczelową wróciłam po 3 kilometrach do domu, ledwo mogąc w ogóle stąpać. Postanowiłam zrobię dzisiaj podejście do 10km, jakby zamiast tego niedzielnego treningu. Brak właściwego treningu w niedzielę i tradycyjną załamkę ("nigdy nie będę normalnie biegać) wynagrodziłam sobie pieczoną białą kiełbasą, najpierw ugotowaną w piwie oraz domowymi tortillami i pysznym sosem czosnkowym made by me. Jak się człowiek dobrze naje, od razu mu lepiej. Ech. Nie wiem, co to będzie, naprawdę.
 
Wczesnym wieczorem w niedzielę wyruszyliśmy jeszcze rowerami po żwirek dla kota- dla mnie to było pierwsze rowerowanie w tym roku i bardzo szybko sobie przypomniałam, jak kocham mój bajk. I w ogóle jazda na rowerze... żaden ze sportów nie sprawia mi takiej przyjemności i radości, naprawdę. Spójrzcie jeszcze raz na moje cudo, rocznik '82. Z najpiękniejszą trąbką na świecie. Tylko 6,5km przejechałam, a pupcia bolała jeszcze wczoraj maksymalnie. Niestety, mam bardzo twarde siodełko, więc stopniowo muszę przyzwyczajać moje siedzenie do codziennej jazdy rowerem do pracy. 
 
Pobręczałam, pomarudziłam, że nie umiem biegać i w ogóle ble, po pracy dzisiaj przebiegłam 8,5km i zapisałam się na półmaraton. Mój numer startowy to 1819. Chcę go zdobyć, ale już wiem, że nie uda się to, co zakładałam, więc pewnie jakieś 4 km przejdę, może nawet 6. Oczywiście marsz będzie na tyle szybki, na ile pozwolą mi warunki psycho-fizyczne.

Niecałe 3 tygodnie do półmaratonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz