Cisza od tygodnia, chyba dawno tak nie było. Wpadłam w jedną ze swoich "depresji"- tym razem tych spowodowanych porażkami. A jedną z nich jest bieganie- piszczel nie odpuszcza, nie mogę robić normalnych treningów, do tego dokłada się też ból w kolanie. Wszystko bez sensu, nie wiem, co z półmaratonem- jeśli w ogóle wystartuję, to marszobiegiem, bo na nic innego liczyć nie mogę. I mrożę tę głupią nogę. I wyzywam codziennie. I nic. Mam zestaw ćwiczeń wzmacniających, które robię codziennie (niektóre co drugi dzień), okazało się, że by zacząć biegać, trzeba zainwestować czas w przygotowanie organizmu- choć pewnie nie każdy tak ma. Ech. Po tym całym śmiesznym półmaratonie będę musiała poświęcić czas na inne rzeczy sportowe, by ruszyć resztę mięśni.
Ach, po drodze muszę jeszcze napisać magisterkę i zaliczyć górę egzaminów. Lovely.
Wsiadamy na rowerki i jedziemy na pizzę. Zawsze pomaga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz