run-log.com

środa, 15 lutego 2012

Wczoraj byłam na Salinie


Dużo filmów u nas ostatnio. Cóż, coś trzeba robić, gdy pracy nie ma. A skoro jesteśmy w temacie... Pani dzisiaj napisała z firmy Decoratum, że wybrali kogoś innego, a mnie dziękują. I ja podziękowałam, za informację. Przynajmniej wiem, że nie mam czekać. Heh. Trudno.
Więc oglądam, czytam, piszę, piłuję trochę włoski, wysyłam CV. I z każdym dniem czuję się coraz bardziej bezużyteczna.

W czwartek byliśmy z Liminami (Natalia i Marcin, niezwykle sympatyczni ludzie. Znamy się od dawna przez znajomych, ale nigdy nie było nam po drodze... Teraz to nadrabiamy) na "Niebezpiecznej metodzie". Cóż, bardzo średni film, nie polecam. Wszystko psuje przede wszystkim Keira Knightley, czyli pseudoaktorka, czy aktorka-drewno. Okropności, naprawdę. Sam temat, czy raczej starania ujęcia go... takie to wdzięczne: psychoanaliza, konflikt Junga i Freuda. Naprawdę nie można było ciekawiej? Aktorzy średnio dobrani. Właściwie tak niewiele rzeczy mi pasowało w filmie... Zbyt zdawkowo wszystko ujęte, Jung tak nie mówił, Freud się tak nie oburzał i w ogóle wszystko źle. A może za dużo czytałam na ten temat i nie mogę się zgodzić na wizję reżysera, ponieważ nie pokrywa się z moją? Wynudziłam się. A! Jeszcze jedno. Skoro został poruszony temat analizowania snów, to dlaczego tak zdawkowo? Mogli go zupełnie pominąć w takiej sytuacji. 

Wypiliśmy z Liminami piwo w Głośnej i ruszyliśmy do domu, gdzie nieoczekiwanie odkryłam w telewizji (!) film, o którym jakiś czas myślałam."Sekret jej oczu", nagrodzony Oskarem chyba 2 lata temu (a może rok?), argentyński. Dłużyzny. Temat znany, czyli pracownik prokuratury na emeryturze rozlicza się z przeszłością. Dobrze zagrany, ale nie porwał scenariusz. Duży plus za zakończenie. Tego się nie spodziewałam. Warto więc obejrzeć, by dowiedzieć się o ciekawej karze w tym przypadku.

W weekend wróciłam do "Rzymskich wakacji". Michał po raz pierwszy oglądał i skwitował wszystko "babskim kinem", bo nie kocha tak jak ja Audrey! Mam duży sentyment do tego filmu. I do G. Pecka również, przyznaję. O Rzymie nie wspominając... Może faktycznie nie przetrwał próby czasu, skoro kiedyś oceniałam go wyżej?

Walentynki obchodzimy średnio, by nie powiedzieć, że wcale. No ale dobrze, był kwiatek, Chianti, upiekłam babkę cytrynową i obejrzeliśmy "Il postino" (celowo oryginalny tytuł, bo polski jakoś nie brzmi tak ładnie). Och, jak tam pięknie na wyspie Salinie! Należy ona do wysp Liparyjskich, a zamieszkuje ją 2500 mieszkańców. Musi być spokojnie. Uroczy film, dobrze zagrany, prosty, ale nie naiwny, ani trochę kiczowaty, choć może odrobinę na granicy - niewiele brakowało, moim zdaniem. Piękny scenariusz napisał Massimo Troisi, który w filmie zagrał główną rolę. Wyczytałam, że zmarł przed premierą filmu.

A dziś nadrobiłam polskie kino, którego nie lubię (uwaga: Polański nie bierze udziału w tworzeniu polskiego kina), "Dzień świra" Koterskiego i mile mnie zaskoczył. Jakie to wszystko nasze, jakie to polskie, jakie prawdziwe... I Kondrat jaki młody.Tradycyjnie wycięłabym 50% wulgaryzmów. Ja też przeklinam, prawie każdy z nas, ale bez przesady. To mnie najbardziej drażni w polskim kinie.

Trwa Tydzień Skandynawski, a w Muzie duńskie filmy, więc jutro do kina! Za tydzień zresztą też, bo będzie skandynawski czwartek za 5zł.



Parola del giorno:  la spina - kolec/cierń, przykład:

Attento a quelle rose!!!  Le spine sono molto appuntite e rischi di tagliarti!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz