Na "Debiutantów" nie miałam jak iść. Na włoski, choć to pierwszy tydzień i aż 2 lekcje, też nie. Przykuto mnie niemal do łóżka (to Michał, który pilnuje, bym wyleżała choróbsko, a nie wybiegała lub wpadała na inne genialne pomysły). Wczoraj miałam 3. raz w życiu gorączkę! Bo ja nie miewam wysokiej temperatury, nad czym zawsze ubolewają lekarze. Nie przesadzajmy, bo było "aż" 37,5 ale nawet moja mama była zdumiona, gdy do niej zadzwoniłam z wiadomością, że chyba naprawdę się starzeję, skoro nawet gorączkuję.
Leżę więc i oglądam - nadrabiam to, co Michał widział, a ja nie, albo filmy typu "Kochaj, jedz, módl się" z Julią Roberts, których nigdy by ze mną nie zobaczył.
Dzisiaj obejrzałam "Moby Dicka" Johna Hustona z 1956 roku. Chyba nigdy nie wspominałam, jak kocham tę książkę i jak ona jest dla mnie ważna. Czytałam tę biblię wielorybników dwa razy i przymierzam się do trzeciego. Tymczasem film mile mnie zaskoczył, ponieważ mniej więcej odtworzył klimat książki (czy to możliwe?) i postaci były takie, jakie na miarę filmu mogły być (oczywiście Queequeg do końca nie spełnił moich oczekiwań, ale cóż to za postać!). I dosyć wiarygodnie wszystko wyglądało, jak na rok 1956, bo wtedy to kręcili.
Tydzień temu (przed "Oslo, więc chyba 2 tygodnie temu? Nie pisałam o tym, a warto) za to byliśmy w Muzie z Liminami na duńskim "Ekperymencie". Tu macie trailer. Film na faktach, co trochę przeraża: w latach 50. ubiegłego wieku wybrano kilkanaścioro dzieci w wieku ok. 6 lat z Grenlandii, odebrano je rodzicom i wysłano do duńskich zastępczych rodzin na 1,5 roku, by nauczyły się nowego języka, a po powrocie umieszczono je w rodzinnym miasteczku, by krzewiły na Grenlandii kulturę duńską. Było nawet spotkanie z rodzicami... Niestety bariery językowe uniemożliwiały porozumienie. Brzydzę się eksperymentami na dzieciach, aj. A ten był wyjątkowo paskudny. Chodziło głównie o to, by ludność z Grenlandii ostatecznie wyginęła, stopniowo, bo kraj ten miał być przyłączony do Danii. Przyznam, że nigdy o tym nie słyszałam. Ale już wiem więcej, bo kraj wikingów od 1978 roku jest autonomicznym terytorium zależnym od Danii. Przy okazji googlowania dowiedziałam się, że kraj ten ma "własną zawodową reprezentację piłkarzy ręcznych". Tak, mnie też trudno sobie wyobrazić, że oni grają w coś, co czegoś trzeba się trochę rozebrać. Chyba że grają w długich dresach. No i na Grenlandii spotkać można piżmowoła, który jest absolutnie przepiękny (zdjęcie obok, z wikipedii).
Leżę więc i oglądam - nadrabiam to, co Michał widział, a ja nie, albo filmy typu "Kochaj, jedz, módl się" z Julią Roberts, których nigdy by ze mną nie zobaczył.
Dzisiaj obejrzałam "Moby Dicka" Johna Hustona z 1956 roku. Chyba nigdy nie wspominałam, jak kocham tę książkę i jak ona jest dla mnie ważna. Czytałam tę biblię wielorybników dwa razy i przymierzam się do trzeciego. Tymczasem film mile mnie zaskoczył, ponieważ mniej więcej odtworzył klimat książki (czy to możliwe?) i postaci były takie, jakie na miarę filmu mogły być (oczywiście Queequeg do końca nie spełnił moich oczekiwań, ale cóż to za postać!). I dosyć wiarygodnie wszystko wyglądało, jak na rok 1956, bo wtedy to kręcili.
Tydzień temu (przed "Oslo, więc chyba 2 tygodnie temu? Nie pisałam o tym, a warto) za to byliśmy w Muzie z Liminami na duńskim "Ekperymencie". Tu macie trailer. Film na faktach, co trochę przeraża: w latach 50. ubiegłego wieku wybrano kilkanaścioro dzieci w wieku ok. 6 lat z Grenlandii, odebrano je rodzicom i wysłano do duńskich zastępczych rodzin na 1,5 roku, by nauczyły się nowego języka, a po powrocie umieszczono je w rodzinnym miasteczku, by krzewiły na Grenlandii kulturę duńską. Było nawet spotkanie z rodzicami... Niestety bariery językowe uniemożliwiały porozumienie. Brzydzę się eksperymentami na dzieciach, aj. A ten był wyjątkowo paskudny. Chodziło głównie o to, by ludność z Grenlandii ostatecznie wyginęła, stopniowo, bo kraj ten miał być przyłączony do Danii. Przyznam, że nigdy o tym nie słyszałam. Ale już wiem więcej, bo kraj wikingów od 1978 roku jest autonomicznym terytorium zależnym od Danii. Przy okazji googlowania dowiedziałam się, że kraj ten ma "własną zawodową reprezentację piłkarzy ręcznych". Tak, mnie też trudno sobie wyobrazić, że oni grają w coś, co czegoś trzeba się trochę rozebrać. Chyba że grają w długich dresach. No i na Grenlandii spotkać można piżmowoła, który jest absolutnie przepiękny (zdjęcie obok, z wikipedii).
Polecam film, choć naprawdę uderza fakt, jak i do jakich celów dorośli używają dzieci. To obrzydliwe.
W weekend obejrzeliśmy rosyjski "Jak spędziłem koniec lata". Z opisów znajomych, którzy go znali i entuzjazmu, którym zarazili, wynikało, że to film na niedzielę - fabuły przyjaciele nie zdradzali. Otóż to nie jest film na niedzielę. Ani trochę. Surowo, zimno, na odludziu. W takich warunkach w nawet najlepszych z nas budzą się instynkty, o które byśmy siebie nigdy nie podejrzewali. Ja nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Zaczynam się przekonywać do rosyjskiego kina. Film jest doskonały, ale to jeden z tych, które bolą i o których myśli się następnego dnia i jeszcze kolejnego.
Przeczytałam też w tym tygodniu "Niewiedzę" Milana Kundery, którą to pozycję serdecznie Wam polecam. Krótko, ale niezwykle treściwie, tym razem ten czeski (a właściwie każe o sobie mówić - francuski) pisarz napisał o emigracji. Niesamowite u niego jest wrażenie, że każde słowo jest tam, gdzie być powinno, nie ma przypadku, długich opisów. Jest tyle słów i zdań, ile było trzeba do opisania danego tematu. Powoli staję się fanką jego prozy.
Nadrobiłam też opowiadania Thomasa Manna, wśród których właściwie nie znałam tylko 3, w tym, choć trudno w to uwierzyć, "Śmierci w Wenecji". Wiedziałam, że będzie dobre, bo prawie wszystko, co on napisał, takie jest, ale nie myślałam, że tak mnie poruszy. Co za miłość! Jak Mann to robi, że kiedy bohater cierpi, cierpię i ja? Kiedy kocha, to ja mam wypieki na twarzy. A kiedy umiera, to nie chce mi się już kompletnie nic.
A Michał skończył "Idiotę" Dostojewskiego i skradł moje serce po raz 10023938334303847., ponieważ kocham literaturę rosyjską, a on jest pod ogromnym wrażeniem sposobu narracji i aktualności powieści. ;)
Dzisiaj zamiast parola del giorno, wspomnienie zmarłego dzisiaj włoskiego kompozytora Lucio Dalli. Posłuchajcie tego.
To tyle na dziś, już wiecie, dlaczego nie pisałam cały tydzień, od wtorku jest ze mną źle. Kończę, bo Michał wrócił z biegu i wyzywa, że przy komputerze siedzę, zamiast leżeć - anioł mój ;)
To tyle na dziś, już wiecie, dlaczego nie pisałam cały tydzień, od wtorku jest ze mną źle. Kończę, bo Michał wrócił z biegu i wyzywa, że przy komputerze siedzę, zamiast leżeć - anioł mój ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz