W chorobie mam tak, że tyję, od zawsze, apetyt zwiększa mi się wielokrotnie. I wymyślam. Przedwczoraj wymyśliłam szparagi zielone. No dobrze, wcale nie wymyśliłam, tylko pomógł mi wpis na blogu, który podczytuję, szukając inspiracji kulinarnych. Ze szparagami jestem na bakier, przyznaję, to jedna chyba z 2 rzeczy, których nie lubię, ale tak naprawdę nie lubię: że nie zjem, że się krzywię na samą myśl, że zapach okropny, że wszystko. Podchodziłam je na różne sposoby, nawet z zupą, ale nie daję rady. Okropności, a z Poznania jestem i tu mieszkam, więc cierpię w okresie sezonu truskawkowo-szparagowego, bo blogi kulinarne wbijają mi szpilę niemal każdego dnia. Ale piszę cały czas o białych, a z zielonymi jest inna historia, nie powinny się w ogóle szparagami nazywać. Są już mniej więcej od tygodnia, może chwilę dłużej, w końcu znalazłam przepis, który jest prosty, składniki zawsze mam pod ręką (poza szparagami zielonymi), więc do dzieła. Wszystko jak w przepisie, jest pycha, polecam!
Wy jedzcie, a my gościmy u nas już kolegę ze Szczecina, z którym jedziemy za chwilę do rodziców (chłopcy wcinają właśnie tradycyjnie przed startem spaghetti aglio, olio e peperoncino), a jutro do Grodziska Wielkopolskiego. Jak co roku, ja nie wystartuję... W zeszłym roku skręciłam kostkę, w tym się rozchorowałam - znowu tydzień przed. Pech? Już jest ok, ale nie mogę ryzykować nawrotu, bo w pracy mnie zamordują. Zresztą przygotowania do maratonu są i tak najważniejsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz