Wklejam historyczną notkę - opis pierwszego tygodnia przygotowań do maratonu pod okiem Artura Kujawińskiego. Wykasowałam ją przez nieuwagę, a odzyskałam dzięki Ewie, znanej szerzej jako czepiak.czarny - dziękuję ;)
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tydzień upłynął jeszcze szybciej, niż zwykle, a do tego
upalnie, no i biegowo, oczywiście. Kto tydzień temu nie zdążył kupić GW, tu ma
link z pierwszym artykułem o naszej drużynie. Już
wkrótce będziecie mogli na bieżąco czytać o naszych biegowych treningach na
specjalnym blogu, do którego podam link, oczywiście.
Właśnie kończę pierwszy tydzień według ustaleń trenera
Artura Kujawińskiego. Czuję zmęczenie nóg, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Jestem bardzo ciekawa kolejnego planu ;)
Wtorek - 8 km
Czwartek - 5,3 km
Niedziela - 13 km
Razem: 26,3 km
Wtorek - 8 km, tempo 6:35 min/1km
Wszystko zepsułam tym, że zasnęłam po obiedzie, co
ostatnio bardzo często mi się zdarza, następnie trochę przeciągałam i wyszłam na
bieg dopiero ok 22:30.
Wróciłam po 1 godzinie, zanim się rozciągnęłam, wzięłam
prysznic i usiadłam do jakiejś przekąski (nie chciałam się objadać na noc),
zrobiła się północ. Położyłam się 00:20, następnie nie mogłam zasnąć, bo choć
maszerowałam (3x po 30 sekund), to w gruncie rzeczy trening miałam dobry, byłam
zadowolona, więc trzymała mnie chyba adrenalina. Zasnęłam grubo po 1. I to był
błąd, ponieważ do pracy wstaję o 6. Wtorek rozwalił mi resztę tygodnia.
Czwartek - 5,3 km, tempo 6:26 min/1km
Czwartek - 5,3 km, tempo 6:26 min/1km
Znowu zaspałam, ale tym razem jestem wytłumaczona, bo w
środę byłam na Faith No More i znowu nie mogłam zasnąć, ponownie z emocji, tym
razem jeszcze bliżej 2w nocy zamknęłam ostatecznie oczy.
Wybiegłam ok 21:30, miało być 8 km, ale zapomniałam wody - zostawiłam ją na stole, heh. Wiem, że wszystko zaczyna się i kończy w głowie, jednak bałam się tego, co będzie, gdy pobiegnę dalej, wolałam nie ryzykować, bo już nie czułam się rewelacyjnie i ostatecznie przebiegłam 5,3 km. Ja po prostu muszę mieć wodę latem, nawet gdy nie świeci słońce. Wilgotność w ostatnich dniach jest masakryczna, najczęściej 80-90 %, więc biegać nie jest łatwo. Mam wrażenie, ze dużo lepiej biegało się zimą. Serio.
Przy takim kilometrażu nie miałam żadnych problemów z ukończeniem.
Niedziela - 13 km, tempo 6:38min/1km
Wybiegłam ok 21:30, miało być 8 km, ale zapomniałam wody - zostawiłam ją na stole, heh. Wiem, że wszystko zaczyna się i kończy w głowie, jednak bałam się tego, co będzie, gdy pobiegnę dalej, wolałam nie ryzykować, bo już nie czułam się rewelacyjnie i ostatecznie przebiegłam 5,3 km. Ja po prostu muszę mieć wodę latem, nawet gdy nie świeci słońce. Wilgotność w ostatnich dniach jest masakryczna, najczęściej 80-90 %, więc biegać nie jest łatwo. Mam wrażenie, ze dużo lepiej biegało się zimą. Serio.
Przy takim kilometrażu nie miałam żadnych problemów z ukończeniem.
Niedziela - 13 km, tempo 6:38min/1km
Miało być 12km, ale tak miałam trasę poprowadzoną, że
wyszło 13 - mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe ;) Pierwsze 4 km miałam
straszne, bolały mnie trochę łydki, chociaż się rozgrzewałam, widocznie za mało.
Przechodziłam kilka razy do marszu (maksymalnie po 20 sekund), ok 28.minuty było
już dobrze i coraz rzadziej był marsz, no ale nie da się ukryć, że był.
Wybiegłam za późno (8:30), wilgotność dzisiaj była na poziomie 85%, więc było
naprawdę ciężko.
Ważna rzecz: już któryś raz tak miałam, że od 10km zaczęła mnie boleć kostka, aż nie mogłam biec. Trochę nią pokręciłam, przebiegłam 200m i znowu to samo. Gdy sytuacja się kilka razy powtórzyła, zatrzymałam się na dobre i trochę więcej pokręciłam, następnie maszerowałam ok 1 minuty i potem już mogłam biec dalej. Coś takiego zdarza mi się od 10km i tylko gdy biegam po lesie - rok temu ta właśnie kostka była skręcona. Czy to możliwe, że w lesie stawiam mniej stabilnie stopę i po 10 km jest ona nadwyrężona? Gdyby nie kostka, nie miałabym problemów z ukończeniem, bo od tego 5-6km już biegło mi się super. Ciekawe jest to, że nie bolały mnie pod koniec uda, a we wtorek na 8km czułam je wyraźnie. Wszystko kwestia miliona czynników: nawodnienia, wilgotności, wyspania się, rozgrzania itd. W lesie po burzach i deszczach minionej nocy sporo kałuż i błota, buty trzeba porządnie wyczyścić.
Ważna rzecz: już któryś raz tak miałam, że od 10km zaczęła mnie boleć kostka, aż nie mogłam biec. Trochę nią pokręciłam, przebiegłam 200m i znowu to samo. Gdy sytuacja się kilka razy powtórzyła, zatrzymałam się na dobre i trochę więcej pokręciłam, następnie maszerowałam ok 1 minuty i potem już mogłam biec dalej. Coś takiego zdarza mi się od 10km i tylko gdy biegam po lesie - rok temu ta właśnie kostka była skręcona. Czy to możliwe, że w lesie stawiam mniej stabilnie stopę i po 10 km jest ona nadwyrężona? Gdyby nie kostka, nie miałabym problemów z ukończeniem, bo od tego 5-6km już biegło mi się super. Ciekawe jest to, że nie bolały mnie pod koniec uda, a we wtorek na 8km czułam je wyraźnie. Wszystko kwestia miliona czynników: nawodnienia, wilgotności, wyspania się, rozgrzania itd. W lesie po burzach i deszczach minionej nocy sporo kałuż i błota, buty trzeba porządnie wyczyścić.
Nie tylko z tego powodu wrzucam zdjęcie moich Kalenji.
Dzisiaj stuknęło mi w tych pierwszych, ukochanych, najlepszych pod słońcem,
butach 700 wybieganych w nich kilometrów ;)
Obiecuję przy 1000 wypucować je, by godnie wyglądały na
rocznicowej fotce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz