Wróciliśmy wczesnym popołudniem. Kawa, melon z południowych Włoch, kilka gazet, zaledwie 3 książki (nie było nas na wiele stać w tym roku, ale ceny 3,90, 4,90 i 3 euro - za Marqueza!- zobowiązują...), jakaś pasta z karczochów, jakieś alici, campari, polenta... Będę pisać trochę. Było pięknie, jak zawsze. Za krótko, jak zawsze. I kawa znowu nie smakuje.
A jutro do pracy - nie wiem, jak, naprawdę ;) Na pewno tramwajem, bo po 30h w aucie jestem trochę połamana, ale nie potrafię chwilowo o pracy myśleć tak zupełnie na serio.
Miłego tygodnia!
Bardzo ambitnie sobie poczynasz siegając po literaturę w języku włoskim.Jest to dla mnie budujące.Ostatnio czytałam ksiązkę o życiu wielkiego Sycylijczyka Luigiego Pirandello, a teraz mam zamiar sięgnąć po jego literaturę, ale niestety w języku polskim.Pozdrawiam serdecznie. Bożena
OdpowiedzUsuńCzytałam po polsku, średnio mi się spodobał, o czym pisałam na blogu, ale kupiłam go, bo pomyślałam, że w oryginale to jednak coś innego, poza tym muszę się wciąż uczyć, a książki to jeden z najprzyjemniejszych sposobów ;)
OdpowiedzUsuńubolewam jednak, że mało czytam po włosku, naprawdę mało.