Krótko, bo załadowałam polopirynę, Michał robi mi kakao, a ja do łóżka z Salingerem wskakuję. Krem porowo - ziemniaczany ugotowałam, więc mam co jeść jutro. Zupa dobra na wszystko!
Choruję, dlatego nie piszę - po powrocie z pracy zjadam obiad i spać, ale nie udało się choróbska wypocić. Jutro urlop, idę do lekarza, wierząc, że 3 dni w łóżku wystarczą, by nie brać zwolnienia lekarskiego...
A dla ciekawskich: w pracy czasem jest tak, że jest kwas. Trzeba wtedy usiąść i porozmawiać. Tak zrobiłam. Jest dobrze, bo do pracy chodzimy po to, żeby pracować, ale spędzamy tam ok 8h dziennie, więc tolerujmy się, szanujmy; nie musimy się przyjaźnić, ale nie podkładajmy sobie nóg, nie o to przecież chodzi? Okazało się, że wystarczy porozmawiać i jest ok. Zapomnijmy. :)
A w następnym poście będzie o maratonie, o Drużynie Gazety Wyborczej, o S. Jurku, o moich ciasteczkach owsianych i o milionie innych rzeczy, o których wciąż nie mam czasu Wam napisać.
Ci vediamo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz