run-log.com

niedziela, 21 października 2012

"We're all amazing!"

No to niech będzie najpierw o Jurku.
Cóż, znamy go wszyscy (tzw. czytający lub świadomi) biegacze, jeśli się choć trochę interesujemy naszym światkiem biegowym, co najmniej od książki "Urodzeni biegacze", a teraz mamy książkę o tym, jak Scott Jurek się odżywia i w ogóle "Jedz i biegaj" to jego historia o bieganiu. Tu trailer książki (dziwne zwyczaje, doprawdy), patrzcie, jaki on chudy! :)

To wielokrotny zwycięzca ultramaratonów z Stanach, nie tylko tam zresztą. Wklejam TU jego osiągnięcia, ale nie będę Was zanudzać liczbami (bo jeśli ktoś nie biega, to co mu mówi, że w biegu 24-godzinnym przebiegł ponad 240km? A jak ktoś biega, to to jest dla niego i tak abstrakcja. Linkuję wystarczająco; kto chce, doczyta.

Dla wielu ludzi (dla mnie od dłuższego czasu już nie) zaskakujące jest, że on nie je mięsa. Nie tylko nie je mięsa, ale też jajek i serów - jest weganinem. Tak naprawdę jego paliwo to rośliny, fasola, ziemniaki.
Niezłe, co? Normalny (niebiegający) człowiek pomyśli, że to możliwe, bo przecież, żeby biec i wygrać bieg 160-kilometrowyw  górach, trzeba mieć siłę, a siła jest wtedy, gdy zjemy mięso. Nic bardziej mylnego. Może jeszcze wieprzowina? Tak, to świnie najbardziej faszeruje się antybiotykami i całym tym ustrojstwem, żeby ich droga na ubój była krótsza.
Scott Jurek przestał jeść mięso nie z powodów ideologicznych (sorry, ale hasło "Nie jem mięsa, bo zwierzęta nas nie jedzą" nigdy do mnie nie trafiało), ale dlatego, że jest po prostu niezdrowe.


My nie zjadamy chętnie antybiotyków i sterydów, prawda? To dlaczego jemy mięso zwierząt, które są tym karmione? To i tak trafia do naszych żołądków. I to już jest dla mnie logiczne, ale z mięsa zupełnie nigdy nie zrezygnuję pewnie, bo je po prostu lubię.
Tylko... co my jemy z mięsa? Rozłożyliśmy z Michałem na czynniki pierwsze naszą kuchnię w ostatnich 2 latach, czyli odkąd biegamy. Zdarza mi się robić kotlety, ale z piersi kurczaka - 2 dni w tygodniu. Zdarzają się klopsy mielone, też 2 dni w tygodniu, ale wymiennie z kotletami. Więc mięso na obiad jest 2-3 razy w  tygodniu (pierś z kurczaka wrzucam do kaszy jęczmiennej z warzywami), do tego ryba, reszta to węglowodany, zdarzą się pierogi ruskie z boczkiem - i tyle jeśli chodzi o mięso! Jest też pizza z owocami morza, którą robimy 2 razy w miesiącu, ale ją wrzucam do dań rybnych i około-. Michał czasem używa szynki do chleba, ale sporadycznie (ma taki tydzień "na szynkę" co 2-3 tygodnie), czasem zrobię kurczaka, ale rzadko, bo cały dla nas to za dużo.
Zupy robię głównie na mięsie. I właściwie tyle. Serio!
Jagnięcinę uwielbiam, ale jest droga, a świnia jest dla nas za tłusta - no sorry, ale po mięsnym obiedzie nie biegnie się dobrze, bo mięso długo się trawi, w przeciwieństwie do węglowodanów, które szybko tracimy.
Jemy mało mięsa, ale dlatego, że nie mamy takiej potrzeby. Wolę rybę od świni, wolę kaszę i makarony. Wolę klopsy z ciecierzycy i marchewki, albo z kaszy gryczanej i twarogu - od tych z mielonego mięsa.
No i  zup jemy sporo.

I tyle - generalnie bardzo uważamy na to, co jemy w dniu biegu (jeśli biegniemy wieczorem) lub dnia poprzedniego (jeśli trening będzie rano).

Ale o bieganiu na razie nie myślę, bo nie biegam. Już 5 tyg! Kolano (chyba) już ok, wciąż robię ćwiczenia i rozluźniam pasmo biodrowo-piszczelowe, ale teraz jestem chora, więc wykluczyło to dzisiejszy próbny trening. Trzymajcie więc dalej kciuki.

A! Nie napisałam, czy warto "Eat&run" czytać! No oczywiście, że warto. Sporo informacji dla laików, do których przecież się zaliczam. Znajdziemy coś odnośnie jedzenia, oddychania, ćwiczeń ("Siła płynie z brzucha" i "Bieganie to nie tylko bieganie" - I Jurek tak uważa, cytat pochodzi z) i inspiracji - tak myślę, bo opisy tego, co się dzieje z żołądkiem i głową na 120.km sprawiają, że podziwiam tych ludzi. Wiedzą, że to się powtórzy, ale kolejny raz chcą to zrobić. Jak bardzo trzeba być uzależnionym od biegania, by się zdecydować na 160km po górach? Albo na ok 240km w biegu 24h? Nie wiem, ale jest to godne podziwu. I zazdrości. Wiecie, Scott Jurek pisze w taki sposób, że czujemy ból mięśni, biegniemy z nim... No, wkręciłam się. Naprawdę chce się biec, czytając tę książkę, ale nie ukrywam, że jestem podatna na takie rzeczy.

Dzień przed maratonem poszliśmy do niego, żeby nam książkę podpisał. Bardzo pozytywny człowiek - tak amerykański, że bardziej się nie da ;) Wciąż się uśmiecha, a na moją uwagę, że jest inspiracją i w ogóle amazin', Scott powiedział "Oh, we're all amazing" i w tym tonie się z nim rozmawia :)

Wracam do łóżka, bo wciąż kaszlę i psikam. Miłej niedzieli!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz