Michał po: ubrany, rozciągnięty, po piwie, ruszamy do domu :) |
Żebyście nie myśleli, że zapomniałam o maratonie :) Michał debiutował w 2011 roku z czasem 4h 04min, który to czas oczywiście go totalnie nie zadowolił... Chciał pięknie zadebiutować poniżej 4h, no ale dobrze. Ponieważ Michał mój nie ma w sobie żyłki współzawodnictwa i zawody totalnie go nie kręcą, startuje w maratonach tylko 1 raz w roku + ewentualnie półmaraton w Poznaniu wiosną. A biegnie w tych zawodach, by sprawdzić, czy to, co nabiegał, jest właściwe. W tym roku zależało mu na złamaniu 3h 50min. Na metę przybiegł prawie minutę szybciej! Czy mogłoby być lepiej? Następnego dnia rowerem pojechał do pracy, a po niej wyruszył na 30 minut roztruchtania i do końca tygodnia robił roztrenowanie - lightowe biegi co drugi dzień. W tym, tygodniu biega poważniej, ale uważa, że wciąż na luzie - studiuje tabelki Skarżyńskiego i chyba już myśli o kolejnej życiówce. Jak twierdzi "Przy śniadaniu w pracy zastanawiałem się, czy coś wczoraj biegłem"... Ja uważam, że jest stworzony do biegów ultra. Myśli zresztą nieśmiało o "setce". Ale nie ukrywajmy, że Michał solidnie się przygotowywał do obu maratonów, biegał solidnie 4 treningi w tygodniu i gimnastyki siłowej sporo robi, nie zapominając o długim i porządnym rozciąganiu.
Spotkałam też większość Drużyny Gazety - przed, w trakcie i po. Wrzucam zdjęcie z kilkoma osobami po biegu, Michała też wzięliśmy :) Lubię je. Będę na nie patrzeć jak na motywator. Cieszę się, że wszystkim się udało, że większość pobiegła według swoich założeń i że chcą dalej biegać. Jednocześnie im bardzo zazdroszczę, bo ja próbowałam po ponad 5 tygodniach przerwy i kolano wciąż boli. Jest mi bardzo źle :( Michał podpowiada, że to może być sprawa butów. Nie chce mi się w to wierzyć, ale w sobotę dam szansę jego Nike Free (na szczęście możemy nosić ten sam rozmiar dzięki mojej słoniowej stopie). Jeśli będzie bolało, wybiorę się do dr Marszałka.
Cieszę się, że mogłam pomóc kilku osobom, najpierw na 16.km, gdzie miałam podać butelkę wody Aśce z Drużyny, ale... zostałam na całą godzinę, żeby reszcie pokibicować, biegło prawie 20 moich znajomych! Potem ruszyłam na 31.km, gdzie rozdawałam żele Czepiakowi i tak naprawdę reszcie, bo Czepiak dała mi żel, by jej podać, a dla pozostałych miałam galaretki z Decathlonu, o których Wam kiedyś pisałam. Jemy je podczas długich biegów. Rozdałam wszystko, poklepując tych, którzy tego potrzebowali, krzycząc słowa otuchy i po cichu im zazdroszcząc. No tak już mam. Ale żeby nie było - życzę Wam wszystkim dobrze :)))
Potem spotkałam się z większością już na mecie - oddałam bluzy, które mi dali na pocieszenie, dopytywałam, jak poszło i znowu zazdrościłam, że tak świetnie wszyscy wyglądają!
Staram się nie myśleć o bieganiu w kategorii przebiegnięcia maratonu, tylko chciałabym przede wszystkim wyleczyć nogę, by biegać w ogóle. Bo naprawdę to polubiłam. Tylko jak tu się nie zniechęcić, gdy się robi niemal codziennie te ćwiczenia, masaż butelką, rozciąganie...
I nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz