Leżę, czytam i poprawiam pracę dzisiaj, bo cmentarz odwiedziłam w sobotę. Poprawiam pracę magisterską, oddałam II rozdział w końcu... :) Jakoś lżej i lepiej dzięki temu, teraz już z górki, bo połowa za mną.
Mam tylko nadzieję, że tej drugiej nie będę pisała też 1,5 roku ;)
A wczoraj w końcu miałam włoski, z Justyną. Ach, cóż za dziewczyna! Rozmawiałyśmy o życiu, mniej więcej omówiłyśmy, jak będą wyglądały nasze wspólne lekcje co środę, które uskutecznimy w pewnej sympatycznej kawiarni na Starym Rynku. Długo nie mogłyśmy zgrać pierwszego terminu, bo albo ja byłam chora, albo ona, albo jeszcze coś.
Kto jeszcze nie widział, niech zobaczy, jakie cudo mój kolega znalazł. Kurosanty, moi drodzy. Myślę, że trzeba się bardzo napracować, by tak napisać nazwę rogalików. Uch, pomysłowość ludzka nie zna granic, szczególnie, gdy błądzimy po sferach nam nie znanych. Rozumiem, że można nie wiedzieć, jak to się pisze, ale w takim razie po co wymyślać? Zresztą, dalszy komentarz naprawdę jest zbędny.
Chciałam Wam dać odrobinę radości w taki dzień, w dzień zadumy i refleksji.
A teraz prysznic.
Myślałam, że dzisiaj o niczym takim się nie dowiem, ale w poniedziałek zmarła dziewczyna, której blog podczytywałam. Kolejne żniwa zebrał rak. Bardzo smutne.
Chustko, już mi brakuje postów, które mimo wydźwięku dość jasnego, jednak dawały wiele radości. Śmiałam się często nad Twoim blogiem, naprawdę. I tak bardzo Ci kibicowałam! Pomarańczowa chustka już zawsze będzie się kojarzyła z Tobą, niezwykle pozytywnie. Dziękuję Ci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz