W środę wyszłam z drżeniem wszystkiego na trening, twardo zakładając, że będzie marszobieg, marsz ok 10minut na początku, że się nie spinam, że na luzie itd. Oczywiście już po 2 minutach nie wytrzymałam i zaczęłam biec. Ale... wzięłam przykład z Michała, który biega ze śródstopia (ja zdecydowanie z pięty) i spróbowałam w ten sposób przechytrzyć piszczele (inny rodzaj obciążenia jest wtedy, pracują inne mięśnie). Udało się! !0 minut biegłam, czekając na ból, a kiedy nie nadszedł, oszalałam z radości! Dwa razy przeszłam do 2min marszu- z rozsądku, ale połowę treningu tak się śmiałam ze szczęścia, że traciłam panowanie nad oddechem ;) I dziwne uczucie podczas biegu- zupełnie jakby mnie ktoś popychał, dosłownie. Mimo marszu, tempo miałam jak zwykle, czyli 6:40 min na 1 kilometr. W domu euforia, nawet do brzuszków się bardziej przyłożyłam- dostałam sportowych skrzydeł. Dziki napisał, że pewnie wkrótce zaczną mnie znowu boleć piszczele, więc wtedy mam znowu biegać z pięty i w ten sposób przechytrzyć kontuzję, jednocześnie (to Bas) wzmacniając różne mięśnie. Z tej radości położyłam się o 20 i spałam do rana ;)))
Polecam piątkowe rady Wojtka z GW, co do biegania zimą. Pokrywają się z moim planem treningowym- nie nastawiać się na szybkość zimą, tylko spokojnie i długo biegać. O tak. A wiosną będzie dzięki temu łatwiej pracować nad szybkością. ;)
Piątkowy trening był krótki, 2,5km, takie szarpnięcie organizmu przed sobotnim dłuższym wysiłkiem. I nawet tyle nie mogłam przebiec, tak bolała kość w lewej nodze. Za krótko się rozgrzewałam? Znowu gniew, ale tym razem nie pozwoliłam mu sobą zawładnąć. Ćwiczenia, masaż, mrożenie.
Dzisiaj 7km przebiegłam- z tego najwyżej 1/3 marszem, kiedy już naprawdę bolało. Ale tempo poniżej 7min na 1km (łącznie 48 minut), więc nawet nie ma takiego koszmaru. Zrozumiałam, że to jest to, o czym Dziki mówił- przechytrzenie kontuzji. Ból wrócił szybciej, niż myślałam, ale nic to, przecież w grudniu miałam głównie maszerować! A i tak udało się dzisiaj sporo ubiec, więc to sukces, rozpatrujmy to w takich kategoriach, dobrze? Miałam znowu to uczucie, że czuję prawdziwą przyjemność z biegania dopiero po 5km. Pamiętam, że najlepiej mi się biegało 8-10km, więc te dystanse będą pewnie moimi ulubionymi. Kiedyś, jak już będę mogła biegać, heh.
UPDATE: Michał poprawił trasę, jest 6700m, więc tempo z siódemką z przodu, niestety, no ale nie biegam na czas w tym miesiącu, pamiętajmy o tym.
UPDATE: Michał poprawił trasę, jest 6700m, więc tempo z siódemką z przodu, niestety, no ale nie biegam na czas w tym miesiącu, pamiętajmy o tym.
Rozciągnęłam się po biegu i poczułam ból, przeszywający, ale pozwalał mi iść do domu. Znamy się z nim już, to shin splints. Michał twierdzi, że powinnam zupełnie odpuścić bieganie aż do czasu ustąpienia bólu. A ja mam wolny poniedziałek znowu, więc się upieram, by chociaż na 5km (lasem, po miękkim podłożu) wyjść i zobaczymy. Jeśli będzie bolało, zrobię sobie znowu przerwę i będę chlipać w kącie. A do tego czasu... ćwiczenia, masaże i mrożenie. Jak mantra. 3 razy dziennie.
Parola del giorno: basta!- dość! wystarczy! Przykład:
La mia gamba mi fa male, basta, per favore!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz